Remus cicho zapukał do jednej z sypialni na Grimmauld Place. Nie słysząc odpowiedzi ostrożnie wszedł do środka.
W pokoju panował nieprzyjemny mrok i okropna duchota. Wyczulone zmysły wilkołaka niemal od razu wychwyciły odór potu i alkoholu. Posuwając się do przodu, potknął się co najmniej o cztery butelki Ognistej, a ich ilość rosła wraz ze zbliżaniem się do stojącego pod ścianą łóżka.
– Syriusz... – szepnął, bojąc się, że jeśli będzie głośniej, sprawi jedynie więcej bólu swojemu przyjacielowi. – Syriusz, śpisz?
Skłębiona kupa szat, rozwalona na pościeli poruszyła się niespokojnie.
– Syriusz... Malfoy'owie wygrali proces w sądzie. Zabrali Harry'ego z sierocińca. – Na dźwięk imienia dziecka wielka, psia głowa podskoczyła do góry. Szaro-niebieskie oczy spojrzały na mężczyznę z tak bezbrzeżnym smutkiem, że Remusowi zabrakło powietrza w płucach.
– Łapo... proszę, on cie potrzebuje. Nie możesz go teraz zostawić – argumentował Lupin powoli zbliżając się do ramy łóżka. Czarny pies warknął na niego ostrzegawczo, szczerząc białe zęby.
Od śmierci Regulusa, Syriusz zmienił się nie do poznania. Coraz bardziej unikał ludzi, a raczej Remusa, który był jedyną osobą, jaka go odwiedzała. Stał się zgorzkniały i jeszcze bardziej wybuchowy. Zaczął pić.
Remus nie potrafił już powiedzieć, gdzie podział się jego zawsze, uśmiechnięty, radosny i psotliwy Syriusz. W jednej chwili wszystko to, co przeżył, zdrada Petera, morderstwo Lily i Jamesa, niesłuszne oskarżenie i uwięzienie w Azkabanie, śmierć Regulusa i strata Harry'ego, spadły na niego i przygniotły boleśnie, wysłały dawnego Łapę w niepamięć.
Najbardziej przerażający był moment rok wcześniej, kiedy Black zaczął reagować na wzmianki o swoim chrześniaku w sposób, który wywoływał u Remusa ciarki na plecach. Już i tak strzaskany umysł animaga, szukając podpory, oskarżył dziecko o śmierć Regulusa. Syriusz nie potrafił nawet wymówić imienia chłopca, wpadał w szał na samą wzmiankę o nim i wiele razy demolował całe pomieszczenie, w którym się znajdował. Trwało to cały rok i wyssało z Remusa tyle sił, magii i cierpliwości, że wilkołak w pewnych chwilach miał ochotę po prostu wyjść, trzasnąć drzwiami i nie wrócić już nigdy więcej.
Wszystko skończyło się równie nagle, jak się zaczęło. Tamtego dnia Remus był tak blisko zejścia na zawał, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Poprzedniego wieczoru pokłócił się z Syriuszem i wykrzyczał mu, że jest najgorszym ojcem chrzestnym na jakiego Harry mógł trafić. Nie chciał tego mówić, nawet tak nie myślał, a jednak gniew i zmęczenie wywołane niedawną pełnią dały o sobie znać. Jak burza wypadł wtedy z domu na Grimmauld Place i całą noc wyrzucał sobie jak wielkim jest idiotą.
Kiedy wrócił rano, w sypialni Regulusa zastał obraz, który od tamtej pory nawiedzał go w najgorszych koszmarach. Syriusz siedział w kącie z różdżką przyłożoną do skroni, niczym mugolskim pistoletem. Lupina przerażał fakt, jak niewiele wtedy brakowało, jak cienka była u Blacków nić między normalnością, a szaleństwem.
Łzy spływały po bladych policzkach Łapy, a dłoń mu drżała. Nie poruszył ustami, nawet nie spróbował wymówić zaklęcia. Dopiero po chwili Lunatyk zrozumiał, dlaczego.
Nigdy nie był specjalnie wyczulony na magię, ale takiego kłębowiska nawet on by nie przeoczył. Wiła się i skręcała, koncentrując tuż przy szlochającym Syriuszu, jak czarny dym. Była ciepła i delikatna, mimo że miała w sobie również coś niepokojącego.
Remus, przerażony sceną, która się przed nim rozgrywała, podbiegł i chwycił rękę Syriusza w dłonie, wytrącając mu różdżkę. Magia zniknęła w tym samym momencie, bez śladu, jakby nigdy jej tam nie było.
CZYTASZ
Oczy które spoglądają w dal.
FanficPięć lat minęło... Pusty wzrok wbity w ścianę, pięści zbielałe od kurczowego trzymania się krzesła, usta zaciśnięte w wąską linię... pustka, rozpacz, zagubienie. Ileż można wpatrywać się w jeden punkt? Ileż można udawać, że wszystko jest w porządku...