Minęły zaledwie dwa miesiące od pogrzebu Regulusa. Siedział w swoim pokoju, jak najdalej od pozostałych dzieciaków. Po tym, jak usłyszały jego nazwisko, nie śmiały odezwać się do niego nawet słowem. Większość z nich pochodziła z mieszanych rodzin lub sami byli mugolakami. Prawie u każdego rodzice zginęli podczas Pierwszej Wojny, nieliczni zostali porzuceni.
Obecność dziecka ze szlacheckiej rodziny była dla nich wręcz podejrzana, a pogłoski o szaleństwie Blacków nie pomagały Harry'emu w nawiązaniu przyjaźni. Unikali go i na każdym kroku pokazywali, że nie jest wśród nich mile widziany. Nawet ingerencje opiekunek na nic się zdały i po tygodniu czarownice przestały zawracać sobie nim głowę. Wystarczyło im, że Harry nie plątał się pod nogami i nie sprawiał kłopotów.
Właściwie większość dnia przesiadywał przy oknie patrząc w przestrzeń. W rękach kurczowo ściskał atrapę medalionu Slytherina od czasu do czasu zerkając do pozostawionej przez Regulusa wiadomości.
Do mojego syna – wiem, że kiedy to czytasz będę już martwy,
ale chcę, byś wiedział, że nie żałuję niczego co zrobiłem.
Żadnej decyzji podjętej w życiu nie jestem tak pewien,
jak wybrania ciebie, ponad własne życie.
Jesteś najwspanialszym, co mnie spotkało,
nawet jeśli nie łączą nas więzy krwi, i tak uważam cię za swojego syna.
Nawet jeśli staniesz się dorosły, założysz rodzinę... nie zapominaj, że jesteś dzieckiem
– moim dzieckiem.
R.A.BŻółtawy pergamin pełen był już mokrych plam, a kilka liter rozmyło się na brzegach, kiedy chłopiec po raz kolejny nie zdołał powstrzymać gorących, słonych łez. Papier przesiąknął zapachem i magią Regulusa, dając Harry'emu ostatnią namiastkę jego obecności. Po raz kolejny samotna łza spłynęła po jego policzku, tym razem jednak, na jego nieszczęście ktoś to zauważył.
– Co jest Black? Hrabiątko płacze, bo zostało samo i nikt już nie poda mu niczego na złotej tacy? – Usłyszał wściekły głos Anthony'ego Goldsteina. Harry kojarzył go z ze stołu Krukonów i z tego co wiedział był czarodziejem półkrwi, a jego ojciec zginął podczas Pierwszej Wojny. Matka chłopaka zmarła dwa lata przed tym, nim dostał list z Hogwartu i od tamtego czasu przebywał w Magicznym Sierocińcu.
– Ant zostaw go! – zawołała do niego Hanna. Była na tym samym roku co Harry i przyprowadzono ją kilka tygodni wcześniej, kiedy jej matka zginęła podczas jednego z napadów. Dziewczyna szczególnie go nienawidziła, ponieważ to Bellatrix torturowała i zabiła jej mamę.
– Dobrze wiesz, jak walnięci są Blackowie, jeszcze zrobi ci krzywdę! – Jej słowa szczególnie mocno ubodły Harry'ego. Zacisnął dłonie na medalionie i odwrócił głowę w stronę okna.
– Hej! Mówię coś do ciebie świrze! – warknął niezrażony Anthony i dźgnął go palcem z ramię. – Ogłuchłeś, czy jak?!
W tym samym momencie drzwi do bawialni otwarły się, a w progu stanęła postać, której Harry w życiu by się tam nie spodziewał.
– Dziadek!!! – krzyk wydobywający się z co najmniej sześciu gardeł wywołał grymas bólu na twarzy Pottera. Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie i wyciągnął rękę z stronę biegnącej ku niemu pięcioletniej dziewczynki.
– Cześć Angelo – przywitał się biorąc dziecko na ręce.
– Masz dla nas jakieś słodycze? – zapytał nieśmiało siedmioletni chłopczyk ciągnąc lekko za kolorową szatę dyrektora.
– Randy! Tak nie wypada! – zagniła go stojąca tuż za starcem opiekunka. Albus jedynie zaśmiał się głośno.
– Ależ moja droga, jakże mógłbym zapomnieć o moich ukochanych dzieciach. – Z kieszeni szaty wyciągnął zmniejszony, opakowany w kolorowy papier prezent. Dzieciaki z pisakiem rzuciły się w jego stronę i tylko nieliczni wymruczeli jakieś podziękowania.
CZYTASZ
Oczy które spoglądają w dal.
FanficPięć lat minęło... Pusty wzrok wbity w ścianę, pięści zbielałe od kurczowego trzymania się krzesła, usta zaciśnięte w wąską linię... pustka, rozpacz, zagubienie. Ileż można wpatrywać się w jeden punkt? Ileż można udawać, że wszystko jest w porządku...