Rozdział 25

172 14 13
                                    

~oczami Suzie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

~oczami Suzie

Zaparkowaliśmy auto jak najbliżej lasu, w jak najbardziej zacienionym miejscu, aby nikt nie proszony nie znalazł pojazdu.
Tylko co dalej?
Nasz plan był taki: iść i wrócić. Żywi.

  Idąc przez las, próbowałam zapamiętać jakieś szczegóły, świecąc latarką.
Co ja do cholery, robię?

- Chyba, serio, mi tą miłością zamieszałeś w głowie – próbowałam żartować z tej jakże nie śmiesznej sytuacji.

- Czemu? – albo był zestresowany, albo pod jarany. W najgorszym wypadku to i to.

- Jakby nie patrzeć – włożyłam swoją rękę do kieszeni jego kurtki, ponieważ było zimno – Jestem z tobą, w środku nocy w lesie, którego kompletnie nie znam. Do tego idę się zabić – popatrzyłam na nie, zmuszając się na uśmiech, żeby nie brał do siebie tego, co powiedziałam.

- Mogło być gorzej – uśmiechnął się. Czyli podłapał.

Pokiwałam głową w odpowiedzi, bo nie miałam siły odpowiadać.
W takich właśnie momentach Michael mnie wkurza. Ale dobra, zostawię to na powrót do domu.

Ścisnęłam mocniej dłoń Mike'a, gdy zobaczyłam w oddali światła.

- Powiedz, że masz jakiś plan – zatrzymałam go, czując, że zaraz zwymiotuje ze stresu.

- Tak, mam – jak powiedział to, tylko po to, żeby mnie uspokoić, to zabije go własnymi rękami.

Gdy dalej nie chciałam się ruszyć, popatrzył mi w oczy i spuścił wzrok.

- Nie, nie mam żadnego planu – westchnął odsuwając się trochę.

Gdy to usłyszałam, do oczu naleciały mi łzy, a mój żołądek, chyba robił fikołki.

- Suzie – potrząsnął mną – Ogarnij się, musimy iść. Wiem, że jestem debilem, ale musimy tam iść – powiedział, błagający tonem.
Czy on naprawdę nie widzi powagi sytuacji?

Wzięłam trzy głębokie wdechy i wyprostowała się, skierowując głowę w stronę ciemnego nieba.

- Już – odchrząknęłam z powodu chrypy – Jest okej – ta, chyba w dupie.
Czułam jakby serce miało mi wyskoczyć z piersi, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie mówiąc już o moim obiedzie.
Postawiła dwa kroki, łapiąc mojego chłopaka za rękę, aby się nie wywrócić przy potknięciu. Nogi mi się plątały, jakbym nie miały w nich czucia.

  Powoli zbliżaliśmy się do krańca lasu, a ja z każdą tą chwilą, wariowałam jeszcze bardziej. Co było nie możliwe, a jednak.

W budynku jak zawsze paliło się światło oraz było pusto i cicho.

Co chwilę rozglądałam się do o koła, czy przypadkiem nikt za nami nie podąża. Nie byłam przygotowana na starcie z dwoma osiłkami, dwa razy takimi jak ja.

Don't Walk Away | m.j.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz