Droga do domu była dość niezręczna.
Mieli jeszcze przejść się do parku, do którego chodził z Fredem, Felix chciał zajrzeć do teatru Passiflora, w którym występowali rodzice i dziadek z babcią.
A zamiast tego szli do domu w zupełnym milczeniu.
Felix próbował nawiązać jakąś rozmowę, szedł dość blisko, jakby bał się, że pod kwiaciarzem znów ugną się nogi i będzie musiał go łapać.
Surre za to brał duże łyki kawy, chcąc za wszelką cenę uniknąć konfrontacji.
I trzeba przyznać, że szło mu całkiem dobrze, ale do czasu, bo u niego wszystko zawsze było do czasu.
Kiedy tylko przekroczyli próg, kwiaciarz pośpiesznie wyskoczył z butów i niemalże truchtem ruszył w stronę schodów, dosłownie uciekając od problemów, które oczywiście nie zamierzały odpuścić.
- Czekaj - mruknął idący za nim Felix.
Wziął głębszy wdech i obrócił się przodem do brata, patrząc jak ten odkłada jego marynarkę na kanapę, rozpina kołnierzyk tej paskudnie różowej koszuli i zaczyna krążyć po salonie, kładąc dłonie na biodrach.
Naprawdę bardzo nie chciał o tym rozmawiać.
- To, co powiedziała twoja przyjaciółka...- zaczął, odgarniając włosy do tyłu. - To prawda? Masz hanahaki?
Westchnął cicho przez nos, przetarł twarz dłonią i przysiadł na zakurzonym stopniu, opierając łokcie na kolanach, a palce wplatając we włosy.
W domu było strasznie cicho, zupełnie jak w muzeum, a na szafkach zalegał kurz.
- Tak.
Nie było sensu kłamać.Felix nerwowo oblizał wargi, zmarszczył lekko brwi, łażąc w kółko, jakby to miało mu pomóc w przyswojeniu informacji o chorobie najbliższej osoby, jaka mu została.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytał cicho, w końcu podnosząc wzrok na kwiaciarza.
- Nie chciałem o tym gadać - odpowiedział spokojnie, sięgając do kieszeni spodni, po papierośnicę. - To jest po prostu...- westchnął cicho. - Żenujące, żałosne.
Felix pociągnął cicho nosem, zatrzymał się stukając stopą o dywan, któremu marzyło się odkurzanie.
Zaniedbał ten dom tak okropnie.
Cały był żałosny, nie tylko w chorobie.
A teraz stał z bratem na przeciwko siebie, tak jak powinni; Felix w blasku słońca, wyprostowany z pewną miną, i on; przygarbiony w mroku, na skrzypiących schodach.
Żałosne.
- Leczysz się?
- Nie.
Felix zacisnął pięść patrząc na młodszego w dziwny sposób.
Coś jak pomieszanie czystej furii z krzykiem złamanego serca.
Boże.
- Felix...
- To o niego chodzi, prawda? - przerwał mu, robiąc kilka kroków w jego stronę. - O tego...jak mu tam, Jacka? Tego z kawiarni, który tutaj przyszedł?
- Tak - odpowiedział tak po prostu, wsuwając papierosa między wargi.
Felix prychnął cicho, patrząc na niego z niedowierzaniem, zapałka syknęła rozpalona.
- Masz zamiar teraz palić?
- Tak, swoje już przepłakałem. Pogodziłem się.
Starszy Surre wyglądał na zbitego z tropu. Podrapał się po karku, patrząc na brata już jakby łagodniej.
- Z czym się pogodziłeś?
- Z tym, że umrę.
Atmosfera ponownie zgęstniała, kurz zatańczył w słońcu, dym rozproszył się jak mgła.
Felix aż zagwizdał, wciągając powietrze w czyste płuca.
- Nawet tak nie mów - wycedził.
- Już umieram.
- Przestań!
Kwiaciarz pociągnął cicho nosem, wgniótł wygaszoną zapałkę w szparę w stopniu, na którym siedział.
Felix miał wilgotne oczy, drżały mu dłonie, jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.
Ale nie mógł przestać.
- Mówię jak jest.
- Przestań!
Echo jego krzyku poniosło się po pustym domu, śpiąca na piętrze Fred dopiero teraz zainteresowała się tym, że ktoś wszedł do środka i ruszyła na dół.
- Ile to trwa? -spytał, drżącym nieco głosem.
- Jakieś dwa tygodnie może, nie jestem pewien - wzruszył ramionami. - Rozwija się szybciej niż zwykle.
- Niż zwykle?
- To nie jest mój pierwszy raz, teraz już jestem tak jakby specjalistą.
Felix był roztrzęsiony, nie wiedział, co ze sobą zrobić, rozglądał się na boki, jakby liczył na to, że się obudzi i znowu będzie miał zdrowego brata.
Niestety.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś, kiedy rozmawialiśmy przez telefon?
- Co ci miałem powiedzieć? - spytał podnosząc się do pionu. - Że sobie nie radzę? Że wszystko mnie przerasta i zmieniam się w naszą matkę?
- Pomógłbym ci!
- Nie było cię przez dziesięć lat! Dziesięć pierdolonych lat, Felix! - krzyknął, machając dłońmi jak wariat.
Felix obrócił głowę w bok, odchodząc kawałek w stronę kuchni, w której wciąż stały brudne talerze.
Płakał.
Nie.
Szlochał.
Podświadomie wiedział, że powinien przeprosić i opowiedzieć mu wszystko na spokojnie, bo Felix jedynie się martwił, to on wszystko zatajał i zachowywał się jak dziecko.
Ale z drugiej strony nie miał najmniejszej ochoty na taką rozmowę, pragnął jedynie chwili spokoju od wszystkich i wszystkiego.
Bo wszystkiego było tak cholernie dużo.
Westchnął więc tylko i poszedł na górę, zostawiając brata samego, by przetrawił sobie tę informację.
Wszystkiego było definitywnie zbyt dużo dla nich obu.
Lepiej, aby resztę dnia i wieczór spędzili na osobności i przetrawili sobie wszystko.
Zapowiadała się kolejna nieprzespana noc, pełna rozmyślań.
CZYTASZ
Pan oszalał, panie Surre | bxb✓
Romance❝Sprawiłeś, że kwiaty wyrosły w moich płucach I chociaż są piękne Nie mogę oddychać ❞ A jego kochać się nie dało, kiedy na ironię losu, sam zakochiwał się łatwo. ℹ️#3 miejsce w zimowej edycji konkursu Splątane Nici, w kategorii romans.