Chwilę wcześniej ledwo stał na nogach, a teraz pędził przez deszcz jak mała ciuchcia.
Nie wziął roweru, zrezygnował z samochodu, biegł na własnych nogach, rozbryzgując kałuże, tonąc w deszczu i pomarańczy latarni.
Deszcz uderzał o jego twarz, przeciekał przez ubrania i mięso, aż do kości.
Oszalał.
Nie wtedy, kiedy się zamykał w domu, nie wtedy, gdy w wannie rozmyślał nad samobójstwem, nie wczoraj, kiedy chciał zbrukać Jacka licząc na najlepsze.
Pan Surre oszalał przed czterema minutami, kiedy postanowił pobiec pod kamienicę Bertranda z zupełnie pustą głową.
Oddychając ciężko, pełną piersią, ze łzami w oczach i uśmiechem na ustach gnał, gnał szybciej niż przypuszczał, że potrafi.
Minął dom młodej hipiski, w oknie której stał żywy kwiat, który wypadł mu, zdawało się, że wieki temu.
Może w BringGalf jednak była szansa na szczęśliwe zakończenia?Mijał pary, patrzące na niego dziwnym wzrokiem i skręcił gwałtownie, wbiegając na pusty rynek.
Nie obchodził go deszcz, spojrzenia, ból kolana.
Na jednym końcu jego wymarzony dom, stara kamienica o odchodzącej farbie, po drugiej kamienica Jacka, nowa, niezniszczona, porządna.
Piękna metafora.
Biegiem minął fontannę, na której siedzieli pijacy i dopadł do drzwi kamienicy, z której akurat ktoś wychodził.
Dysząc jak parowóz zatrzymał się i uniesieniem dłoni zahamował kobietę w szarym płaszczu.
Dłonie oparł na kolanach i powstrzymując się przed wyrzyganiem płuc, wysapał.
- Bertrand... Wie.. Hhuu... Wie pani gdzie mieszka? - wydyszał, patrząc na nią z dołu, cały mokry i zgrzany.
- Pod ósemką - odpowiedziała, patrząc na niego zaniepokojona. - Potrzebuję pan pomocy?
- Nie - sapnął, uśmiechając się. - Już wszystko dobrze.
Otworzył drzwi i wpadł do środka, lecąc na górę po trzy stopnie, skacząc jak gazela.
Znowu nie wiedział, co chce zrobić, wiedział tylko, że musi.
Idąc słabo oświetlonym korytarzem dyszał, nie mogąc złapać oddechu, woda ciekła z jego ubrań, włosy zdążyły skręcić się od wilgoci, buzia najprawdopodobniej była czerwona.
Ale pierdolić to wszystko.Zatrzymał się przed ósemką, dysząc wciąż ciężko, sapiąc i charcząc.
Wziął głębszy wdech uspokajając się nieco, zsunął płaszcz na ramiona, włosy odgarniając do tyłu i zapukał do drzwi, czując, że serce podchodzi mu do gardła, że nogi drżą jak z waty.
Po drugiej stronie słyszał kroki, a jego flaki skręcały się coraz bardziej z każdym krokiem.
Drzwi się otworzyły.
Wstrzymał oddech.
- Leon? - Jack stał przed nim w tym swoim oczojebnym żółtym swetrze, na nosie miał okulary, które sprawiły, że kwiaciarzowi zaschło do końca w garde.
Zielone oczy urosły, kiedy kwiaciarz milczał.
- Jesteś cały mokry - sapnął barista, wciągając go do środka. - Co się stało? - spytał, zostawiając niebieskookiego kapiącego w progu, kiedy sam gdzieś polazł.
- Jeszcze nic - odpowiedział słabym głosem, stawiając nieśmiałe kroki w głąb mieszkania.
Było ciepło, przytulnie.
Z korytarza widział, że główny pokój urządzony jest w ciepłym brązie i żółci.
Nie spodziewał się niczego innego.
Bertrand wyszedł z łazienki i zdjął płaszcz kwiaciarza, ciągnąc go do salonu.
Narzucił biały, pachnący ładnie ręcznik na ramiona rozglądającego się blondyna.
Pokój był skromny, duża kanapa, za nim duża szafa zajmująca całą ścianę, zasłonięte jasnożółtymi firanami okna i miękki dywan pod stopami.
Bonifacy spała na fotelu, na podłokietniku którego leżała książka, którą kwiaciarz znał i czytał całkiem niedawno.
Uśmiechnął się lekko, złapał za ręcznik i wytarł twarz, kiedy Jack patrzył na niego niepewnie.
No więc dostał się na miejsce.
Pytanie, co dalej.
Oddychając coraz spokojniej, obrócił się bokiem, myśląc nad planem.
- Co się stało? - spytał ponownie Bertrand. - Ktoś cię gonił? Ci gówniarze, którzy zaatakowali Coline?
- Nie, nie...- sapnął, odgarniając mokre włosy do tyłu.
- Więc o co chodzi?
- Chodzi o to, że...- urwał, obrócił głowę w jego stronę.Jack zdążył jakoś się przysunąć o co najmniej dwa kroki i patrzył na kwiaciarza z niepokojem w zielonych oczach.
Surre zagryzł wargę, nabrał powietrza nosem i jak w transie podszedł do mężczyzny.
Najpierw złapał go za sweter, wbijając w żółć paznokcie.
Potem stanął na palcach, po raz pierwszy zadowolony z różnicy wzrostu.
I desperacko, jak szaleniec wytarł, musnął wargami usta olbrzyma, który patrzył na niego w bezruchu.
Puścił go, odskoczył w tył z uniesionymi dłońmi, sapiąc ciężej niż po biegu, z absurdalną pustką w głowie.
Jack wyprostował się, patrząc prosto na niego i w kilku krokach nadrobił dzielącą ich odległość, obejmując policzki kwiaciarza swoimi ciepłymi dłońmi.
Kciukami starł łezki, których Surre nawet nie czuł i pochylając się złączył ich wargi, całując go czule, miękko i tak dobrze, o Boże, jak cholernie dobrze.
Sapnął, obrócił głowę w bok, kiedy Bertrand gładził jego policzki kciukami, pochylając się z lekkim uśmiechem na ustach.
I złapał go za kołnierz i ściągnął niżej, wygłodniały, łakomy smaku jego ust na swoich własnych.
Silne ramiona objęły jego plecy, kiedy on opierał dłonie na torsie baristy, chciał całować go mocno i szybko, kiedy zielonooki nadawał spokojniejszy, delikatny rytm cmokając go po twarzy.
Było mokro, niezręcznie, włos się jeżył na skórze, kolana miękły, ale nie przeszkadzało mu to, po raz pierwszy w życiu mógł na chwilę porzucić swoją martwą perfekcje, by dać się ponieść dzikim zmysłom.
I po raz pierwszy nie potrzebował słów, więc tylko milczał, wtulając twarz w tors blondyna.
Porozmawiają o tym wszystkim później.
Teraz mieli już aż nadto czasu.__ __
Wpadł do środka jak burza, otwierając drzwi na oścież.
Coline podlewała kwiaty podczas jego nieobecności, owszem, jednak całość i tak wyglądała jak gówno absolutne.
Musiał pozamiatać, umyć podłogę, wywalić część kwiatów, wszystko powycierać, zrobić totalną rewolucję.
Zdjął marynarkę, włączył radio i złapał za miotłę, gotowy do boju.
Kurz latał w powietrzu, skrząc się, niby diamenty w porannym słońcu, było tak ładnie, spokojnie.
Dobrze.
Było dobrze.
Radio miał włączone głośno, by zagrzewało do roboty, której miał po czubki uszu, ale nie narzekał.
W końcu przez szuranie miotły i jego nucenie przebiło się ciche pukanie o szklane drzwi.
Za długo nikt mu nie zawracał głowy.
Obrócił się przez ramię, chcąc już zapyskować, że jeszcze nie otwarte, jednak widząc stojącego w progu olbrzyma złagodniał nieco i uśmiechnął się nawet.
- Mam kawę dla niejakiego kwiaciarza - powiedział Jack, poruszając figlarnie brwiami.
- Ach tak? Nie przypominam sobie, abym u was zamawiał.
Jack chwilę otwierał i zamykał usta, aż w końcu zaśmiał się cicho.
- Nie mam na to odpowiedzi - stwierdził, podchodząc do Surre, by następnie ucałować go w kącik ust i wręczyć kubek z kawą. - Masz czas po pracy?
- Zależy na co - odpowiedział wciąż się drocząc.
- Na mnie.
- No może znajdę minutkę.
Jack uśmiechnął się, przygryzając wargę i schylił się ponownie, jeszcze raz cmokając kwiaciarza, tym razem w policzek.
Planował chyba coś więcej, jednak z kawiarni zaczął wydzierać się Chris wołając go do środka.
- Muszę iść...
- Widzę, że sobie bez ciebie nie radzą. O szesnastej?
- Przyjadę po ciebie.
Pochylił się jeszcze raz, a Surre stanął na palcach, kiedy Chris darł się w tle jak pozbawione atencji dziecko.
Patrząc na odchodzącego Bertranda wiedział, że to jeszcze nie koniec, że przed nim jeszcze masa atrakcji.
Brał leki, które przepisał mu Steven, gówniarze, którzy skrzywdzili Coline wciąż kręcili się po okolicy, a Ronan coraz więcej czasu spędzał z Felixem.
Przed nim była jeszcze cała masa problemów, docieranie się z Jackiem.
Ich związek rozwijał się powoli, Jack nie chciał się śpieszyć i on też chciał smakować te dobre chwile, topiąc się w nich jak w ramionach baristy.
Był już w kilku związkach i nawet jeśli na początku było dobrze, to nigdy nie było tak dobrze, jak z Jackiem.
Czuł się kochany, że blondyn poświęca mu swoją uwagę.
Zabierał go na randki do księgarni, na tanie kolacje, chodzili późnią nocą po mieście, trzymając się za ręce.
Znów czuł się jak dzieciak, który dopiero odkrywa to wszystko.
Może w sumie tak było.
I po raz pierwszy od śmierci rodziców było dobrze.
Po raz pierwszy czuł się szczęśliwy.Więc nawet jeśli przed nim była cała masa wyzwań, w przyszłość patrzył nieco odważniej, teraz, kiedy oddychało mu się lekko
Kiedy oddychał pełną piersią.
I w końcu nie samotnie.
____________________________________
(polecam przesłuchanie piosenki w mediach)
No i....mamy koniec.
Poryczałam się przy poprawianiu, szokujące.
Mam nadzieję, że wam się podobało, że koniec was satysfakcjonuje, bo zakończenia są ciężkie, można łatwo wszystko skurwić.
Chciałabym wam wszystkim podziękować, za czytanie, zostawianie komentarzy i głosów, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Całe lata chciałam opublikować w końcu własny tekst, ale nie miałam do tego "publiki" wszyscy chcieli tylko fanfiki.
Więc dziękuję wam, że jesteście i że przeszliście ze mną przez tę historię.
Dziękuję ponownie mojej becie Aktruimo, bo miała ze mną ciężko w chuj, jęczałam jej prawie cały czas, szacun.
Dziękuję stillevind, która czasami przejmowała jej pałeczkę i także nasłuchała się porządnego lamentowania "czy na pewno jest dobrze"
Pisanie jest trudne, niewdzięczne i czasochłonne, jednak dzielenie się z wami tą historią było czystą przyjemnością, którą mam nadzieję powtórzyć.
No właśnie, teraz sprawy organizacyjne, misiaczki.
Za tydzień prawdopodobnie pojawi się bonus.
Shot, jak w przypadku "Doprawdy, Pani Coco"
Będzie on dość ważny, więc byłoby miło, gdybyście do niego zajrzeli c: Wyjaśni parę spraw.
A co do drugiego teksu z Leonem, który wam obiecałam...pisze się c:
Mam wstęp, prawie kończę rozdział pierwszy, ale nadal muszę sobie wszystko poukładać, mam nadzieję, że wyjdzie nieco zgrabniej niż PopS, bo te przeciąganie było momentami męczące i kilka spraw potoczyło się inaczej niż planowałam.
Zajrzyjcie więc do mnie od czasu do czasu, jeśli was to interesuje, chciałabym uniknąć dodawania notek informacyjnych do tej książki.
Zapraszam też osoby sceptycznie nastawione do używania tych samych postaci w dwóch różnych tekstach, bo myślę, że pomysł, który rozwijam nieco to...uzasadnia c:
Ale wszystko w swoim czasie!
Dziękuję wam ponownie.
Do następnego kochani!
CZYTASZ
Pan oszalał, panie Surre | bxb✓
Romance❝Sprawiłeś, że kwiaty wyrosły w moich płucach I chociaż są piękne Nie mogę oddychać ❞ A jego kochać się nie dało, kiedy na ironię losu, sam zakochiwał się łatwo. ℹ️#3 miejsce w zimowej edycji konkursu Splątane Nici, w kategorii romans.