XVIII. Nie odbieraj

3.9K 853 44
                                    

Minęły dwa dni, czterdzieści osiem godzin z groszem.
A Pan Surre dostał na głowę.
Odizolował się, zaciągnął zasłony w oknach, już chyba po raz piąty i pijąc grzane wino słuchał w samotności piosenek o miłości, której to nigdy nie zazna, bo idiotą jest jakich to naprawdę mało, wręcz na lekarstwo, tyle co kot napłakał.
Nie czuł się dobrze, można wręcz powiedzieć, że czuł się tragicznie.
Miewał epizody, kiedy nagle go skręcało, że nie mógł złapać oddechu, że łzy nabiegały do oczu, a on do łazienki, by nie zarzygać paneli.
Kaszel pojawiał się już o wiele częściej.
Co kilkanaście minut wycierał usta z brązowego pyłku zmieszanego ze śliną, kiedy poszarpane płatki słoneczników zawijał w chusteczkę i wyrzucał do przyniesionego do salonu kosza, by na nie nie patrzeć.
Czuł się słabszy, o wiele słabszy, miewał chwile, kiedy jedynie siedział i patrząc w dal skupiał się na utrzymaniu stabilnego oddechu.
Pan Surre przytulił butelkę na stałe, postanowił zupełnie zrezygnować ze spodni i szlajał się w samej koszuli, a czasami i bez niej, nucąc pod nosem słabnącym głosem.
Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.
Jego naturalną bladość zastąpiła niemalże trupia barwa, oczy nie były już jedynie podkrążone, a przekrwione od  przepłakanych godzin, powieki niemalże bordowe, spuchnięte, a dłonie i ciało rozedrgane.
Lalczyna uroda wyjechała na wakacje, pozwalając przegniłemu wnętrzu przegryźć się na zewnątrz, by charakter spasował się z wyglądem.
Sytuacja go jednak nieco przerosła i nawet nadawanie Katherine i szarpanie Coline do niego nie przemawiały.

Dym płynął w melodii, powietrze przesycone zapachem słoneczników, stawało się mdłe, chwilami ostre, jak zapach długo niezmienianej w wazonie wody.
Ale mimo to, on siedział skulony i łkając cicho śmiał się do swojej niedoli, którą to sobie sprawił.
Wiedział, że jego zachowanie jest nasączone niezdrową dawką dramatyzmu, ale po tym jak jego ciało zaczęło sinieć, a wnętrzności męczyły skurcze postanowił sobie, że nie będzie udawał, że jest dobrze, bo i po co, kiedy nikt nie patrzy.
Więc leżał sobie, to na ziemi, to w łóżku, albo na kanapie i pozwalał gwałcić się emocjom, które szarpały i wykorzystywały jego ciało według swoich sadystycznych potrzeb.
I miał dość.
Naprawdę dość wszystkiego, każdej małej rzeczy, a w szczególności tej natrętnej muchy, która latała nad nim i przysiadała na bladej skórze, ilekroć miała okazję.
Ignorował namolnie dzwoniące telefony, siedząc całkiem nago, otulony w pościel zdobioną szwem w kwiatki.
Ironicznie, doprawdy.

Leżał właśnie na wznak w swojej sypialni, świecąc wdziękami, zabijając słoneczniki dymem tytoniowym, kiedy ktoś zaczął walić do drzwi.
Westchnął ciężko uchylając powieki, by wbić bezmyślny wzrok w biały sufit, który zdawał się tańczyć z wydychanym przez niego dymem tytoniowym, przecinany promieniami wpadającymi przez okno słońca.
A walenie nie ustawało, nie szło go zignorować, bo było twarde, miarowe, a tak pukała tylko jedna osoba.
Z gardłowym westchnieniem wcisnął niedopalonego jeszcze do połowy papierosa w popielnicę leżącą wraz z nim na łóżku i z trudem dźwignął się do siadu, a następnie do stójki, omal przy tym nie padając na kolana, bo zakręciło mu się w głowie, od tak nagłego zrywu.
Niechętnie, och bardzo niechętnie, nawlókł na siebie jakieś pierwsze lepsze spodnie i bluzkę, które leżały na ziemi, po czym podpierając się o każdą ścianę, ruszył powoli na dół, by otworzyć , tknięty nagłym przeczuciem, że może faktycznie lepiej będzie to zrobić.
A osoba waląca do drzwi, była naprawdę zdeterminowana, by otrzymać od niego jakąś odpowiedź, bo atakowała cały czas, mimo że jedynym odzewem jaki dostawała, było ciche, zirytowane poszczekiwanie Freda.
Surre jednak doczołgał się w końcu do drzwi, pogłaskał wojowniczą damę i przekręcił zamek, uchylając wrota do swojego zamczyska.

Widok Ronana, w tej jego śmiesznej policyjnej czapeczce, nie zdziwił go jakoś bardzo, właściwie to wcale.
Toteż zareagował błyskawicznie, od razu przystępując do próby ponownego zamknięcia drzwi.
Niestety Ronan też był przygotowany, a w dodatku silniejszy, więc po tym jak wepchnął stopę między drzwi a futrynę, udało mu się je otworzyć bez większego trudu.
Surre westchnął cicho, opierając się o futrynę w dramatycznej, wymęczonej pozie, jak aktorka na spektaklu dla dorosłych, która wita swojego przyszłego kochanka, w satynowej koszuli nocnej.
- Miło cię widzieć - wychrypi słabo. - Czym zawdzięczam sobie twoją wizytę?
Ronan wpatrywał się w niego dziwnym wzrokiem, niezdecydowany czy chce po sobie pokazać zdezorientowanie z nutą strachu, czy woli zgrywać twardego glinę, który wypełnia swoje obowiązki bez względu na sytuację.
Milczeli te kilka niezręcznych chwil, aż nawet Fred dała sobie spokój i polazła się gdzieś uwalić.
W końcu  policjant zmarszczył brwi, a w głębi domu zaczął dzwonić telefon, już po raz osiemnasty.
- Dobrze wiesz, dlaczego tutaj jestem - odpowiedział, a Surre skręciło w środku jeszcze bardziej. - Może wpuścisz mnie do środka? To będzie dłuższa rozmowa.
Kwiaciarz zaczerpnął głębszy wdech, przetarł powieki i z trudem odkleił się od futryny, wpuszczając loczka do środka.
Wygląda na to, że Coline przeliczyła się z tym, że dzieciaki nie pójdą na policję, bo przecież nie mogło chodzić o nic innego, skoro kwiaciarz się z domu nie ruszał. 
Ronan wszedł do środka, wcześniej wycierając buty, a następnie zamknął za sobą drzwi i zdjął czapkę, kiedy Surre człapał już w stronę salonu zanosząc się przy tym kaszlem.
A telefon wciąż dzwonił.
- Nie odbierasz? - spytał Ronan, kiedy również wszedł do salonu.
- Nie - odparł Leon z wytchnieniem siadając na kanapie.
Bolało go dosłownie wszystko, od włosów na głowie, aż po paznokcie u stóp, stanowczo lepiej było, kiedy udawało mu się zastygnąć w bezruchu na dłuższą chwilę, bo ruch zdawał się rozrywać go od środka.
- Może powinieneś - powiedział cicho brunet, tym razem patrząc na niego już z autentyczną troską, przez co ścisnęło go jeszcze raz.
Nie lubił u niego tego spojrzenia, bo ono nigdy nie skutkowało niczym dobrym.
- Mówisz tak, jakbyś coś wiedział - stwierdził cicho Surre, patrząc na niego uważnie.
- Bo może tak jest.
- Chodzi o mojego brata? - spytał sięgając już po słuchawkę.
- Nie.
I opuścił dłoń, rezygnując z dowiadywania się.

Policjant westchnął cicho, podszedł do fotela, stojącego z boku kanapy i odkładając czapkę na stół usiadł powoli.
Milczeli, Amber stukał palcami o kolano, jakby nie potrafił rozpocząć rozmowy, a Surre gapił się na niego wymęczony, zestresowany za mało, jak na sytuację, w której się znalazł.
- Dostałem zgłoszenie o pobiciu - powiedział w końcu kędzierzawy. - Pani Peterson zgłosiła, że widziała, jak rzucasz się na trójkę młodych mężczyzn. Kilka dni temu, wieczorem, w okolicach rynku. Coś ci świta?
A więc Coline miała racja, dzieciaki siedziały cicho, to jego kochana Felicja postanowiła o sobie przypomnieć, skoro nie mogła go terroryzować w pracy.
- A chuj jej w dupę - sapnął zamykając ciężkie powieki.
- Język.
- Stara pizda.
- Nie pomagasz sobie - warknął Ronan, wyjmując swój wszystkowiedzący kajet, który dotychczas spoczywał w wewnętrznej kieszonce jego kurtki. - Wiem, że nie byłeś wtedy sam. Z Bertrandem już rozmawiałem - oczy Surre od razu się otworzyły, a on sam nieco wyprostował. - Bronił cię jak lew, próbował wziąć winę na siebie, mimo że kilkukrotnie powtarzałem mu, że doskonale wiem co się stało.
No co za idiota, jakim prawem on go bronił, skoro jedyne co zrobił, to wstrząsnął jednym z nich? Z jakiej racji kłamał policji, broniąc go?
Na samą myśl o tym, Surre zmyliło jeszcze bardziej, i musiał zakaszleć w chusteczkę, bo po jego ciele przebiegła ciepła fala uczucia, do tego głupiego pojeba.
- On nic nie zrobił - wycharczał cicho, kiedy zgniatał i wyrzucał pożółkłą chusteczkę do kosza
- Wiem. I chciałbym usłyszeć twoją wersję zdarzeń.

Kwiaciarz wziął głębszy wdech, przetarł twarz dłonią z trudem zbierając myśli pod badawczym spojrzeniem Ronana.
Doskonale widział po wyrazie jego twarzy, że już wie, co mu dolega.
Bo nawet jeśli się do tego nie przyznawali, wciąż znali się lepiej, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
- Chcieli ją zgwałcić - powiedział w końcu. - Coline. Od kilku dni wstecz czegoś od niej chcieli. Pojawiłem się w odpowiednim momencie i nie żałuję.
- Zgwałcić? - spytał Ronan, unosząc lekko brew. - Dlaczego z tym do mnie nie przyszliście?
Surre uśmiechnął się bezradnie, patrząc na mężczyznę równie bezradnym wzrokiem.
- Bo nie mamy dowodów. Pojawiłem się w odpowiednim momencie.
Ronan zapisywał coś chwilę, po czym nagle przerwał i westchnął ciężko, stukając długopisem o kartkę.
W powietrzu wisiała cisza, rwana napadami kaszlu kwiaciarza i uporczywym dzwonieniem telefonu.
Policjant westchnął, wydarł jedną z kartek i zgniótł ją w dłoni, podnosząc wzrok na blondyna.
- To było konieczne? - spytał, jakby chciał się upewnić, choć było już na to za późno.
- Absolutnie.
Ronan uśmiechnął się słabo, potarł kark, w drugiej dłoni wciąż zgniatając kartkę, jakby go to relaksowało.
- Nic się nie zmieniłeś od czasu liceum, idioto.
- Zmieniam się cały czas, tylko na gorsze. Jak śmiesz mnie lekceważyć.
Amber westchnął cicho, pokręcił głową, wymuszając lekki uśmiech i podniósł się powoli, zabierając swoją czapkę.
- Wyglądasz jak gówno, byłeś u lekarza? - spytał, kiedy szedł już w stronę wyjścia, po drodze wyrzucając swój raport do śmietnika pełnego miłości i potłuczonego szkła.
- Nie.
- Kretyn- westchnął zatrzymując się w przejściu.
Telefon przestał dzwonić a Ronan obejrzał się przez ramię, kiedy Surre wciąż siedział w bezruchu, oddychając przez uchylone usta.
- Zmieniłem zdanie. Nie odbieraj tego telefonu. Dowiesz się w swoim czasie - powiedział ściszonym głosem, po czym po prostu wyszedł, zostawiając Surre sam na sam z ciszą, którą po sobie pozostawił .
- Nic kurwa nie rozumiem... - mruknął do siebie, kiedy cisza zaczęła gryźć w uszy, bo radio grało piętro wyżej, a telefon zamilkł jakby zaczarowany słowami bruneta.

Miał jednak złe, mgliste przeczucie, że kiedy on sobie histeryzował, poza obrębem jego azylu, działo się coś jeszcze, co dotyczyło jego nazwiska, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedział.
I nie był pewien, czy jest gotowy, aby się dowiedzieć.

Pan oszalał, panie Surre | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz