X. Pozory

5.3K 923 42
                                    

Nie chciała wyjść, za wszelką cenę próbowała zostać skarżąc się na to, że ją upił i nie pójdzie tak na randkę, choć oboje dobrze wiedzieli, że to ona ma mocniejszą głowę i trzyma się o wiele lepiej niż kwiaciarz, który, swoją drogą, wciąż czuł się trzeźwy.

Wyszła jednak dwa kwadranse po osiemnastej, a w dłoniach niosła nieduży bukiecik z czerwonych róż i piwonii, które wydały mu się odpowiednie jak na pierwszą randkę,w końcu czerwień zawsze się sprawdzała, a dodatkowa symbolika tych kwiatów na pewno nie mogłaby zaszkodzić spotkaniu.
Zanim wyszła, wytarł jej jeszcze czarne smugi spod oczu i, uśmiechając się pocieszycielsko, życzył jej udanego wieczoru, zapewniając jednocześnie, że on sam nie ma zamiaru nic wywinąć.
A potem zamknął drzwi i niemrawym krokiem wrócił do salonu, by rozsiąść się na kanapie i wbić martwe spojrzenie w falujący od dymu tytoniowego sufit.
Jakiś czas temu obiecał sobie gdzieś z tyłu głowy, że ograniczy palenie, ale teraz to nie miało już żadnego znaczenia, mógł teraz palić, ile dusza pragnęła, jego płuca i tak były już zjadane żywcem przez coś innego.

Westchnął, zamknął oczy, a nogi podkulił, opierając je na miękkim siedzisku, w którym zdawał się tonąć.

Nie rozumiał, jak mógł ponownie w to wejść, jak wszystko mogło wydarzyć się tak po prostu, jakby serce spiskowało przeciwko umysłowi, nikomu nie mówiąc nic o tym, że zaczyna dostrzegać uroki olbrzyma, interpretując je jako zauroczenie.
Westchnął jeszcze raz, twarz przetarł chłodną dłonią i wychylił się, by zgarnąć ze stolika Fernando z przypaloną facjatą, która już nie mogła go pocieszyć swoim wiecznie szczęśliwym uśmiechem.
Zaczynał powoli żałować, że go tak bezdusznie zamordował, ale już trudno, sprawi sobie nowego.
Uniósł wieczko, zagłuszając ciszę, wyjął pojedynczego papierosa i wsuwając go między wargi zaczął molestować zapałkę, pocierając nią zawzięcie o szorstki bok pudełka.
Było cicho, ciszej niż kiedykolwiek wcześniej.
W poprzednich dniach ciszę brał za grającą w tle muzykę, ale teraz nie było nawet jej.
Teraz tylko dyszenie Freda i cichy kaszel, który jednak na szczęście nie przynosił następnych płatków.
Bo gdyby wykaszliwał kolejne, to najprawdopodobniej rozerwałby sobie gardziel własnymi paznokciami.

Było ciemno, z każdą chwilą w coraz to mniej przyjemny i kojący sposób, a raczej w ten upiorny, kiedy po winie meble przybierają magiczne, mogące zabić w mgnieniu oka kształty.
Po godzinie dwudziestej znów zaczął czuć się jak siedmioletni chłopiec, który boi się iść w środku nocy do łazienki i musi budzić brata, by poszedł z nim.
Nie wstał jednak by zapalić światło i zrobić kolację, wykąpać się jak człowiek, czy iść do sypialni.
Zamiast tego zdjął spodnie, rzucił nimi w fotel i położył się, okrywając swoje ciało cienkim kocem leżącym na oparciu.
Dłoń wsunął pod koszulę, dotykając swojego brzucha i klatki piersiowej, jak gdyby spodziewał się wyczuć pod skórą wijące się jak węże łodygi zabijających go słoneczników.
Wyczuł jednak tylko chłód i że zbiera mu się na kaszel.
Tej nocy nie bał się, że zaatakuje go coś z zewnątrz.

Rano obudził się ścierpnięty, wciśnięty w oparcie przez Freda, która stwierdziła, że koniecznie musi spać obok niego, a nie w nogach.
W salonie śmierdziało winem, tytoniem, psem i niemytym kwiaciarzem, promienie słońca przegryzały się przez niedokładnie zaciągnięte zasłony i kładąc się na panelach, oświetlały wiszący w powietrzu kurz tańczący do ciszy poranka.
Westchnął i zaczął podnosić się na kolana, budząc przy tym Freda, która zaraz zeskoczyła na ziemię i popiskując zaczęła okręcać się wokół własnej osi, dając mu znać, że koniecznie musi siku.
Cóż, on też musiał.

Dzień zdążył się obudzić, kwiaty przeżyły jeden wieczór bez podlewania, ósma minęła dwie godziny temu, ale Surre i tak postanowił doprowadzić się do stanu używalności i pojechać do pracy, by poudawać, że nic się nie stało.

Pan oszalał, panie Surre | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz