XXVI. Co zrobiłem?

3.9K 857 76
                                    

Kiedy otworzył oczy wyrywając się z sennego omdlenia, do jego uszu poczęły docierać wszystkie dźwięki kotłujące się w pomieszczeniu.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył był fakt, że leży na wygodnej kanapie, a że jego kanapa wygodna nie była, to zaraz domyślił się, że nie jest u siebie.
Nieco zaniepokojony podniósł się do siadu, przeczesując palcami rozczochrane włosy, a stopy postawił na krwistoczerwonym dywanie.
Katherine.
Uspokoił się nieco, wzdychając z ulgą.
- Obudziłeś się? - mruknęła właścicielka mieszkania gdzieś zza jego pleców. - Jakby co, to Felix o wszystkim wie, dzwoniłam do niego wieczorem, jak wróciliśmy - dodała uprzedzając pytanie mężczyzny.
Kwiaciarz stęknął cicho odpowiadając jedynie w ten sposób, obrócił się przez ramię, by spojrzeć w stronę połączonej z salonem kuchni, w której stała Coco smarująca chleb masłem.
Nie do końca rozumiał, co się stało, ostatnią rzeczą jaką kojarzył był moment, w którym chciał wcielić swój "nie-plan" w życie.
Sądząc po tym, gdzie się znajdował mógł dość śmiało stwierdzić, że mu nie wyszło.
Albo wręcz przeciwnie, wszystko poszło po jego myśli.
Miał się o tym dopiero przekonać.
Dźwignął się do stójki, stękając cicho, wymęczony życiem. Poprawił rozpięte makiety rozglądając się po cieple urządzonym wnętrzu, które znał na pamięć.
Bordowe zasłony, brązowe meble, wyglądające na cholernie stare, czerwone dodatki, cała Katherine. Uśmiechając się lekko obrócił się do kobiety, która ubrana w szlafrok patrzyła na niego z iskierkami w oczach i półuśmiechem na pełnych ustach.
- Co to za mina? - spytał, dreptając w jej stronę, nieco zaniepokojony.
- Jaka mina skarbie?
- Rozbawiona - stęknął, siadając na wysokim krzesełku stojącym przy białym blacie kuchennym. Jej brwi powędrowały w górę, musiała zagryźć wargę by nie uśmiechnąć się szerzej.
- O nie. Co zrobiłem?
- Nie pamiętasz? - spytała obracając się bokiem, chyba po to by nie widział z jakim trudem powstrzymuje śmiech.
I tak widział.
- Co powinienem pamiętać?
- To co powiedziałeś Jackowi? I nasz wieczorny spacer? Było całkiem miło, szczególnie kiedy nie krzyczałeś.
Gdyby nie siedział, to ugięłyby się pod nim nogi.
Co on kurwa zrobił.
Jego skacowaną głowę zaczęły wypełniać czarne myśli, przesycone żenującymi wizjami.
- Jaki spacer? - spytał półszeptem patrząc na nią ze strachem.
- W sumie to żaden, bo pół drogi musiał cię nieść, a potem ci się wzięło na wyścigi i musieliśmy cię gonić. Więc to był taki bardziej...sparing.

Surre patrzył na rozbawioną kobietę, czując, jak ucieka z niego resztka chęci do życia, zamiast niej wypełniając się zażenowaniem w najczystszej formie.
- On mnie niósł?
- Naprawdę nie pamiętasz?
- Nie, Kath, kurwa, nie pamiętam.
- No to w sumie dość logiczne, w końcu zasnąłeś na jego ramieniu i pół drogi też byłeś nieprzytomny.
Coco świetnie się bawiła i nawet za bardzo się z tym nie kryła, kiedy Surre coraz bardziej schnęło w ustach.
- Jeśli robisz sobie jaja, to z nami koniec.
Kobieta obróciła się tyłem, a jej kok drżał lekko kiedy chichotała.
Przełknął ciężko.
Nagle zrobiło się duszno i gorąco.
- ... Mówił co mu powiedziałem? - spytał po chwili wahania, niepewny czy chce wiedzieć.
- Nic nie powiedziałeś. Mówił, że chwilę coś bredziłeś, a potem zasnąłeś.
Ulżyło mu na chwilę, tylko po to, by w następnej chwili znowu taplać się w absurdalnym niepokoju.
- ...W moim odczuciu było to nieco bardziej dramatyczne.
- W twoim odczuciu wszystko jest bardziej dramatyczne.
W pokoju obok coś stuknęło, słychać było ciche stęknięcie. Kwiaciarz wplótł palce we włosy patrząc w blat martwym wzrokiem zmęczonych oczu.
- Przecież ja się zapierdolę - zaśmiał się nerwowo.
- Oj, dziubeńku, ale spokojnie.
- Kath, zrobiłem z siebie idiotę.
- Niekoniecznie.
- Huh?
Z sypialni wykuśtykała owinięta w krótki szlafrok Annie. Jej jasne włosy wywijały się na wszystkie strony, zamiast protezy używała kul, które znalazły się tutaj w niewyjaśniony dla kwiaciarza sposób.
Jednak kiedy po dokładniejszym przyjrzeniu się zauważył nagość pod cieniutkim szlafrokiem w kwiatki, zaczął się już domyślać.
Nie sądził, że kobiety są ze sobą już tak blisko, ale poprawiło mu to parszywy humor, uśmiechnął się nawet lekko.
Wymienił nieco ładniejszy uśmiech z Annie, która dosiadła się do niego zgrabnie.
- Rozwiniesz? - mruknął w końcu, kiedy Katherine milczała, jakby czekała na to magiczne słowo. Kobieta obróciła się przodem z uśmiechem na ustach i podeszła do blatu, by pochylić się lekko i nieśmiało pocałować Ians w różowiutkie usta.
Mimowolnie uśmiechnął się lekko, patrząc w bok, aby dać im prywatność.
- Jack sam się uparł by z nami iść - kontynuowała Katherine, odgarniając za ucho niesfornego loka, którego nie udało jej się związać w koku. - Patrzył na ciebie tak... Nie wiem... Praktycznie cały czas lekko się uśmiechał, pożyczył ci nawet swój płaszcz, z którym latałeś na głowie. Westchnął.
- Tego ostatniego nie musiałaś mówić.
- To było całkiem urocze - wtrąciła zachrypnięta Annie, trąc powiekę. - Jakbym widziała to z boku, to pomyślałabym, że jesteście parą. Jack nawet tutaj przyszedł, bo go poprosiłeś.
- A potem pobiegłeś puścić pawia - dodała Katherine.
- Kath, kochanie, czy ty chcesz się ze mną dzisiaj poróżnić?
Coco w odpowiedzi zaśmiała się wrednie zalewając kawy wrzącą wodą, która zaczęła się gotować chwilę wcześniej.
Na kacu była okropna.

Kwiaciarz znowu westchnął, odgarnął włosy do tyłu i jęknął cicho, czując się jak skończony debil. Mimo to na jego usta cisnął się lekki uśmiech.
To wszystko było po prostu śmieszne.
- Ja pierdolę - westchnął ciężko, zamykając oczy.
- Jak się w ogóle czujesz? Jak ci się... Oddycha?
Blondyn wziął głęboki wdech zaciągając się aromatem świeżej kawy i zapachem perfum.
- Luźno.
Ians sapnęła cicho, złapała kwiaciarza za ramię, zmuszając go do spojrzenia na siebie.
- A jeśli Jack...?
- Nieee... Musiałby być pojebany, by się zakochać w kimś takim jak ja.
- Jesteś pewien?
- No tak. Widział mnie praktycznie jedynie w żenujących sytuacjach i kiedy wyglądałem jak gówno. Nie wygląda na takiego desperata jak ja, by się zakochać tak o.
Annie skubała wargi patrząc na niego niepewnie, Katherine objęła się ramionami.
- Więc co innego przychodzi ci do głowy? Może ty się odkochujesz...?
Pokręcił głową.
- Kiedy się odkochiwałem objawy po prostu słabły, a teraz - ugryzł się w język, sięgając po kawę.
- Co?
- Nic - pokręcił głową.
- Leon.
Westchnął cicho.
- No... Teraz jak kaszlę, to leci więcej korzeni, niż płatków.
Kobiety spojrzały po sobie z przestrachem.
- Ale no... Czuję się lepiej - dodał, patrząc to na jedną, to na drugą.
- I wyglądasz lepiej - Katherine pokiwała, stukając paznokciami o blat.
- Więc może on naprawdę...? - spytała cicho Annie.
- Nie wiem - jęknął, przylegając plecami do oparcia. - To brzmi... Nierealnie. Co on mógłby we mnie widzieć? I kiedy by to zobaczył?
- Każda potwora znajdzie swojego adoratora - mruknęła Katherine, popijając kawę.
- Kath - zaśmiał się, unosząc dłoń. - Błagam cię, to nie jest zabawne.
- Ale cały czas się uśmiechasz.
Zaśmiał się obracając głowę w bok.
- No dobra, może to trochę śmieszne. Planowałem sobie, że wygłoszę taką dramatyczną mowę, a kurwa zasnąłem w trakcie. Ja pierdolę - westchnął, podnosząc się.
- Ale hej, gdzie ty leziesz?
- Do domu. Przemyślę to wszystko jeszcze raz w spokoju.
- Dopiero co skończyłam robić śniadanie.
- Zjem w do-
- Siadaj.
Nie miał siły się kłócić.
No i w brzuchu mu burczało.
Miał tylko nadzieję, że Katherine uspokoi swoje sadystyczne zapędy.

__ __

Wracając do domu widział Jana idącego z gigantem pod ramię.
Wyglądało na to, że go nie okłamywał, tak jak czuł gdzieś głęboko w sercu.
Ale to dobrze.
Patrzył pod nogi, bo słońce raziło przekrwione oczy.
Brał głębokie wdechy, oddychając spalinami.
Naprawdę myślał, a raczej liczył na to, że wszystko potoczy się jakoś inaczej, a teraz nie wiedział co robić.
Powinien chyba dotrzymać słowa i przemyśleć wszystko jeszcze raz.
A najlepiej to z sześć razy.
Choć może rozwiązanie leżało tuż przed nim na wyciągnięcie ręki, ale on tego nie widział.
Może Annie miała rację, może olbrzym poczuł miętę.
Ale on nie potrafił w to uwierzyć. Bo niby za co miałby go pokochać, skoro nikt inny nie dostrzegł w nim wcześniej nic wartego afekcji?
Westchnął, już chyba po raz tysięczny tego ranka i stawiając ostrożne kroki szedł przy ścianach kolorowych budynków.
Naprawdę pragnął jedynie spokoju i powrotu tej monotonii, której do niedawna tak nie znosił.
Coś zmieniło się w jego głowie, znowu czuł więcej irytacji, niż strachu.
Chciał żeby kwitnienie minęło, już nie ważne w jaki sposób, czy od miłości, czy z przedawnienia.
Byleby to cholerstwo opuściło jego ciało, pozwalając mu wrócić do szarej rutyny.
Byleby było tak jak dawniej.
Czy to w samotni, czy w miłości.
_______________
Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog, kto jest podekscytowany? Ja jestem jak cholera :D

Pan oszalał, panie Surre | bxb✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz