Idąc w stronę mroku, miał wiele teorii.
Ktoś mógł być właśnie obrabiany, dzieciaki mogły znęcać się nad jakimś bezdomnym kotem, albo nad kimś, kto nie przypadł im do gustu.
W głowie kołatało mu się jeszcze więcej logicznych opcji, jednak gdzieś tam głęboko czuł pogłębiający się z każdym krokiem niepokój.
To była również okolica Coline.
Powtarzał sobie, że na pewno nie łaziłaby po ciemności, że grupka gówniarzy nie byłaby jebnięta na tyle, by śledzić kobietę do jej domu, aby ją skrzywdzić, bo przecież na pewno nie dawała im powodów, bo podobno zaczepiali ją tylko kilka razy i byli tylko młokosami, a nie pijakami z wyżartymi mózgami.
Było tyle możliwych opcji, tylu ludzi, którzy mogliby mieć okopywane żebra.
Więc dlaczego, do kurwy nędzy, w tym ciemnym zaułku znalazł Coline?
Zapłakaną, z rozmazanym makijażem, otoczoną przez trójkę wyrostków, nie starszych od niego.Śmiali się, kiedy ona usiłowała wyrwać ramię z uścisku jednego z nich, na ustach którego zalegała jej rozmazana szminka w kolorze granatu.
Zdradziło go szczeknięcie Freda, wówczas zarówno Coline, jak i trzy ścierwa przenieśli na niego wzrok.
- Czego tu szukasz pedałku? - spytał jeden z nich, przygruby rudzielec o bladej, piegowatej facjacie, która drżała przy każdym słowie od nadmiaru tłuszczu.
W tej samej chwili dołączył również Jack, który po chwili odrętwienia zaczął coś do nich wołać.
Wywiązała się rozmowa, a raczej przekrzykiwanka..
Każdy wołał coś swojego, kiedy Surre stał w miejscu, całkowicie porażony, wpatrując się w zapłakane oczy Valentiny.
- No i co wy niby chcecie zrobić? - odezwał się brunet, który na wargach miał jej szminkę i resztki krwi płynące z tej dolnej, którą blondynka musiała porządnie zgryźć. - To jest w końcu dziwka, jak nie da po dobroci, to sami weźmiemy, od tego jest. Możecie się ustawić w kolejce.
Kolejna salwa śmiechu, byli jak bajkowi wrogowie, przekonani o słuszności swojego czynu, nie rozumiejący, że źle postępują; czarne charaktery, ludzie istniejący, by niszczyć innym życia.
Dzieciaki.
Upuścił smycz, która z głuchym brzdęknięciem opadła na kocie łby, jednak Fred została w miejscu.
Jak prawdziwa dama.
Ruszył miękkim krokiem, wciąż odrętwiały, wciąż porażony tym, co przyszło mu zobaczyć.
Na zmianę to zaciskał, to rozluźniał pięści, kiedy wiatr rozsuwał dramatycznie jego płaszcz, kiedy okolica milczała w pomarańczy.
Zignorowali go, jedynie rudzielec, wyciągnął dłoń, spodziewają się, że blondyn chce tylko zabrać ze sobą dziewczynę i wycofać się bezproblemowo, kiedy olbrzym odwraca uwagę.
Mylił się.
Podszedł, aby zabić.Pierwszy cios był najłatwiejszy, bo niespodziewany.
Nos rudzielca złamał się łatwo, pod naporem bladej pięści, chłopak zatoczył się, oparł plecami o wilgotną ścianę, uciskając w palcach krwawiący nos przypominający ziemniak i zapłakał cicho, zupełnie nieprzygotowany na taki obrót spraw.
Czas na chwilę zwolnił, przywódca bandy, całkiem przystojny brunet, przestał na chwilę gadać, jego oczy urosły do rozmiarów spodków, kiedy Surre potraktował go prawym sierpowym, rzucając się na niego jak zwierzę.
Uderzył nim o ziemię, samemu zbijając sobie kolano, które już kiedyś zaznało kontuzji, jednak olał to w zupełności.
Coline zaczęła krzyczeć, świński blondyn, najwyższy z całej zgrai próbował odciągnąć niebieskookiego od przyjaciela, jednak na szczęście Jack ocknął się z amoku i złapał go za ramię, nie pozwalając nawet na muśnięcie Surre.
Echo niosło się po okolicy, kiedy kwiaciarz, jak obuchem uderzał splecionymi dłońmi w ginącą pod krwią twarz bruneta.Krzyki nie docierały do jego uszu, kiedy kolanem napierał na gardziel chłopaka, który zapłakany usiłował go od siebie odepchnąć, z desperacją szarpiąc za jego ubrania.
Zabiłby, gdyby nie silne ramiona Jacka, które złapały go i dosłownie uniosły, siłą ściągając z niedoszłego gwałciciela, który teraz rzygał na chodnik, klęcząc w kropelkach swojej krwi.
Pozostała dwójka zdążyła uciec.
Wychodząca z zaułka Coline, dodatkowo kopnęła bruneta, który miał jeszcze czelność nazwać ją dziwką.
A Jack musiał opleść pierś Surre ramionami, bo ten cały czas, jak w amoku usiłował wyrwać się, wierzgając nogami, by ponownie dolecieć do ścierwa, które podniosło dłoń na Valentinę.
Wszystko działo się szybko, Jack coś gadał, Coline milczała patrząc na niego ze strachem w oczach, a Fred szczekała nieustannie na zarzyganego macho, myślącego, że wolno mu wszystko.
Dłonie i kolana blondynki były zdarte, ozdobione pęknięciami, zupełnie jakby przewróciła się, uciekając przed nimi.
Z całości zapamiętał najlepiej to, że krzyczał, że mają wypierdalać, że Jack trzymał go przy sobie mocno, do momentu, w którym brunet nie uciekł z miejsca zdarzenia.
I jak zakładał swój płaszcz na drżące ramiona Coline, a potem wziął ją na ręce, nie słuchając żadnych sprzeciwów, nie słuchając swojego ciała, mówiącego, ze to zły pomysł.
A i Jack szedł za nimi, z jakiegoś powodu.
CZYTASZ
Pan oszalał, panie Surre | bxb✓
Romance❝Sprawiłeś, że kwiaty wyrosły w moich płucach I chociaż są piękne Nie mogę oddychać ❞ A jego kochać się nie dało, kiedy na ironię losu, sam zakochiwał się łatwo. ℹ️#3 miejsce w zimowej edycji konkursu Splątane Nici, w kategorii romans.