11

539 17 0
                                    

*POV Rose*
Oczy piekły mnie od płaczu. Starałam się nie pociągać nosem abym już nie dać im niezbitego dowodu, że jest coś nie tak. Po kilku minutach jazdy znowu wróciłam do "bazy". Ogarnęłam się i stanęłam z nimi na środku placu. Nikt o nic nie pytał. Posyłali mi tylko jakieś pytające spojrzenia, ale woleli nie pytać. To nawet dobrze. Jak gdyby nigdy nic poszliśmy do stołu i zaczęli tłumaczyć plan. Mieliśmy obrabować najbogatszą szychę w kraju, który ma wtyki dosłownie wszędzie. Bułka z masłem, co nie? Kiedy wszystko było gotowe musieliśmy zrobić rozpoznanie. Z żalem musiałam wymienić Mazdę na starego Mustanga, na dodatek brudnego. Przed całą akcją, kilka dni wcześniej, zrobiliśmy napad na jeden ze skrytek i wszystko spaliliśmy. Teraz ten facio, Reyes, zarządził przeniesienie wszystkich pieniędzy do skarbca i musieliśmy sprawdzić gdzie. Swoim starym wozem czekałam na ruch przy jednej ze skrytek. Kiedy zaczęli wynosić zielone w torbach, pakować do Jeepów pancernych i odjeżdżać pojechałam za nimi.
- Moi już jadą.
Oznajmiłam do krótkofalówki śledząc kurierów. Wszyscy po kolei zaczęli zgłaszać swoje pozycje. W końcu Tej kazał nam przyjść na punkt widokowy jednego z budynków.
- Mieliście rację, będą chronione, ale aż tak? Posterunek policji? Serio?
Tej tracił nerwy. Roman zaczął dramatyzować i doszło do zwykłej wymiany między nim a Dominiciem. Wróciliśmy do "obozu". Mia robiła obiad i jako, że jestem kobietą poszłam jej pomóc, bo nie ma to jak baby w kuchni. Na stole pojawiły się owoce, woda, piwo i grillowane mięso.
- Wszystko, co duzi chłopcy potrzebują.
Dziewczyna zaczęła stawiać na stole smakołyki a ja ją spiorunowałam wzrokiem. Wszyscy się zaśmiali, a Brian poczochrał mi włosy. Usiedliśmy do posiłku. Bez zastanowienia wzięłam jedzenie, jako pierwsza.
- Ha! Odmawia modlitwę!
Vince zaczął się śmiać. Nie znam ich zwyczajów, ale uznałam, że w tym nie może być nic trudnego. Nieraz się przecież modliłam, jako dziecko czy to z ojcem czy w szkole. Pochyliłam się nad stołem krzyżując palce u dłoni z sąsiadami.
- Dziękuję ci Bożę za ten posiłek, za ludzi, którzy mnie akceptują. Dziękuję za lekcję pokory w przeszłości. Już się nigdy nie zakocham i do nikogo nie przywiążę.
Wyszeptałam ostatnie zdanie, ale chyba to usłyszeli, bo na mnie popatrzyli. Mimo to kontynuowałam.
-I za szybkie wozy, za rodzinę i przyjaciół. Amen. Smacznego.
Wybrałam dwa piwa i żeberko, po czym poszłam do osobnego pokoju zostawiając zebranych. Usiadłam na parapecie niemalże przy suficie i patrząc na niebo zaczęłam jeść.
- Wzruszająca mowa.
Głos Doma zniekształcił cisza. Bez pośpiechu skierowałam wzrok na jego osobę nie wydawał się być zły ani nieszczęśliwy.
- Dzięki. Starałam się.
Zeskoczyłam lekko z parapetu. Usiadłam ponownie tylko tym razem na krześle na środku pomieszczenia. Było ono drewniane, więc skrzypiało cicho, kiedy wykonywałam jakieś ruchy. Oparłam nogę o stół poprawiając pozycję. Skrzyp skrzyp. Cholerne krzesło... Zaczęłam obserwować Dominica, który jak gdyby nigdy nic zaczął mnie papugować. Poprawił tylko białą bokserkę i puścił mi oczko. Zaśmiałam się, ale od razu spoważniałam.
-Jak Brian cię przysłał to nie potrzebnie tracisz czas przyjacielu. A on akurat jest bardzo cenny.
- Nie jestem tu dla niego tylko dla ciebie. To, co stało się rano nie należy do normalnych zachowań.
-Będziesz prawił mi morały? Nie jesteś moim tatą!
- On by nie chciał abyś się tak zachowywała. Masz tylko 17 lat! Ty...
- Mój ojciec nie żyje!
Wstając krzyknęłam jak najgłośniej. Nie wiem czy chciałam go tym zdominować czy ulżyć sobie. Jego mina mówi sama za siebie. Zatkało go. Byłam taka wściekła, że aż czułam zaraz mnie rozniesie. Wywiercałam w nim dziurę, jeśli w ogóle w takim twardzielu to możliwe.
- Matka też! Mój chłopak również! A mój brat o ironio uważa mnie za przytulankę! Coś chcesz jeszcze dodać?! Och! Nagle zamilkłeś?!
Darłam się jak opętana. Nie mogłam się uspokoić. Po prostu trafił na ten grunt gdzie jest pole minowe. I chciał przejechać na słoniu. W pewnej chwili poczułam jak oczy zachodzą mi łzami. Szybko zaczęłam mrugać odciągając wzrok. Dominic nadal siedział spokojnie i wyglądał jakby nad czymś myślał. Jego spokój trochę mnie podburzył jak i dał do zrozumienia, że trzeba się ogarnąć.
- Straciłam wszystko. Rodzinę, przyjaciele się odwrócili, a obcy chcą mi zabrać dom w Sydney jak i zarekwirować warsztat w Seattle. A mimo to jestem tutaj z wami.
Usiadłam z powrotem na miejscu. Zaczesałam dłonią włosy, ale to i tak nic nie dało, bo od razu spadły mi bardziej naelektryzowane na oczy. Dmuchnęłam cicho w jeden kosmyk, aby znalazł się na swoim miejscu. Dom nic nie mówił. Nawet się nie ruszał.
- Jeśli zapytasz czy możesz mi jakoś pomóc to sobie odpuść. Zrobię ci krzywdę a tego nie chcę.
Obeszłam go i wyszłam z pomieszczenia. Weszłam na plac a cisza, która tam trwała na mój widok od razu zamieniła się w istny harmider. Przewróciłam oczami.
- No tak...- Wyszeptałam i poszłam się położyć spać gdyż był już wieczór.

*POV Narrator*
Dominic po całej akcji z Rose wrócił do przyjaciół i usiadł przy grillu patrząc w ogień.
-Wszystko było słychać. Czy to serio prawda?- Spojrzał na szwagra kręcąc głową.
- Nie było widać po niej, że kłamie. Gdyby mogła to by mnie rozszarpała. Takiej wściekłości nie da się aktorsko zagrać. A później ten ból w oczach...-
Każdy zatopił się w swoich myślach. Można byłoby usłyszeć jak mruga żarówka w pokoju obok.
- Nie trudno się domyślić, że Rose jest typem samotnej nastolatki. Ale czy mieszkanie z tobą Brian serio odpada?
- Vince, uwierz ona nie potrafiłaby zrezygnować z warsztatu, nie inaczej niż samowolnie. A jej się do tego nie spieszy. - Brian oparł się krzesło próbując pozbierać myśli.
- Trzeba wymyślić coś innego.
Na słowa Mii każdy zaczął dawać swoje pomyśl. Nikt nie był skreślony i mógł się wypowiedzieć. Jednak żaden nie pokrywał się z oczekiwaniami dziewczyny.
- Han ty jednak powinieneś mieć najwięcej do podziemia od nas wszystkich.
Kobieta powoli traciła opanowanie. Patrzyła na Japończyka, który nic się nie odzywał. Chłopak jęknął i dosiadł się do nich. Nikt nie wiedział, o co chodzi.
- Proponuję dobrze zrobić robotę. Jak się podzielimy zyskiem starczy jej na pokrycie wszystkich wydatków i jeszcze jej sporo zostanie. Problem utraty warsztatu i domu zniknie.
- Najprostszy plan...
Roman kręcił głową z niedowierzaniem. Tej strzelił go w tył głowy.
- Wiemy, że na twój mózg to było zbyt skomplikowane, ale nie przeżywaj tego tak.
- Dobra ludzie! Skoro mamy plan na rzeczy materialne, to, co z rodziną i przyjaciółmi? Na dodatek ten chłopak? Nie da się ich tak zastąpić od tak sobie pstryknięciem palca.
Informatyk znowu przejął pałeczkę.
- Rodzinę i przyjaciół ma w komplecie. Mia będzie matką, Brian bratem. Dominic ojcem. Tej wujkiem. Santos dziadkiem. A Han kuzynem. - Głos zabrał Rom. Zgromadzeni popatrzyli na niego jak na kretyna.
- Pearce! Właśnie wymyśliłeś kazirodczą rodzinę! Przestań myśleć!-
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Zaliczamy się do obu grup. Jeśli inni ją opuścili to znaczy, że nie było jej warci.
Toretto swoją krótką przemową dodał przyjaciołom otuchy. Ciężko było pomóc komuś, kogo tak krótko się znało. Każdy z nich wiedział coś o różnym kawałku cierpienia Rose. Każdy z nich kogoś stracił. Nie było im obce osamotnienie jak i próba odnalezienia się.
- A chłopaka też już mamy! Rom! - Brian podniósł głos na swojego przyjaciela. On podniósł się dumnie i zaczął dotykać koszulkę udając, że poprawia krawat.
- Zgłaszam się!
Chwilę później Han wstał z miejsca przewracając krzesło do tyłu. Wyszedł nic nie mówiąc. Nikt nie wiedział, o co tym razem poszło oprócz Mii, która szturchnęła męża w żebra, aby przestał. On tylko zrobił niezrozumiałą i zdziwioną minę i się uspokoił.
Wszyscy poszli spać. Jednak dla pani z domu Toretto nie był koniec dnia. Poszła bezszelestnie do pokoju swojego brata. Starała się jak mogła, aby drzwi nie zatrzasnęły się z niezamierzonym hukiem. Kiedy była już na miejscu usłyszała głęboki oddech śpiącego Dominica. Usiadła na brzegu jego skromnego łóżka i ruszyła jego ramię z kilka razy, aby się obudził.
- Skarbie chyba łóżka pomyliłaś. Brian jest obok. - Zażartował Toretto.
- Muszę z tobą pogadać. - Mężczyzna wyczuł chłodny ton siostry i ułożył się w postawie siedzącej. Zrobił jej miejsce a ona usiadła koło niego.
-Chodzi o Rose i Hana?
- Tak. Powiedział, że kiedyś poznał dziewczynę i wyglądała dosłownie jak tak samo jak siostra Briana. Jednak mieli wypadek. Zostali rozdzieleni i tego, co wywnioskowaliśmy okłamani. I oni myślą, że druga połówka zmarła w szpitalu. Przynajmniej on został tak poinformowany. Ona pewnie też skoro tak zareagowała. I teraz jest pytanie. Czy to Rose jest tą dziewczyną z jego historii? Jeśli tak to czy uda się naprawić ich związek?
Mężczyzna aż wstał z miejsca. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. W pewnym momencie pomyślał czy jego siostra sobie tego nie wymyśliła, jednak szybko odgonił tą myśl.
Jego przyjaciel miał wypadek. Han nigdy nie miał wypadku! A teraz coś takiego słyszy. Ogólnie sytuacja nie wyglądała ciekawie. Po zastanowieniu u omówieniu za i przeciw ostatecznie uzgodnili, że dadzą spokój na początku. Są przecież młodzi. A oni mogą pogorszyć sytuację. Pożegnali się życząc sobie dobrej nocy.

⚡Speed needs no translations ⚡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz