15

417 15 0
                                    

*POV Adree*
Nieprzytomna dziewczyna runęła razem z krzesłem na ziemię. W tamtym momencie nie spodziewałem się żadnych gości, ale jacyś dwaj przeuroczy panowie postanowili złożyć nam wizytę. Jeden chinol, drugi jakiś wrestler. Choć ten drugi wygląda jakby już dawno poszedł na emeryturę i ciągle jadł pączki od babuni. Klasnąłem w dłonie zadowolony i obróciłem się na pięcie.
- Chłopcy nie muszę mówić, co macie robić? No no! W podskokach króliczki!- Udałem się do swojego biura. Usiadłem na skórzanym fotelu i obkręciłem się raz. Słyszałem tylko krzyki w oddali typu 'oddajcie ją! Co jej zrobiliście?!'. Bla blaa blaaa. Zacząłem pisać raport dotyczący przesłuchania naszej koleżanki, który szybko wysłałem mailem. Nagle ktoś zapukał. A właściwie zadudnił pięścią. Pozwoliłem im wejść a moim oczom ukazali się moi podwładni, którzy z całej siły rzucili dwóch ciołków na dywan przede mną. Jeden strażnik jeszcze coś wymamrotał pod nosem, ale szybko kazałem mu się zamknąć i wyprosiłem za drzwi. Usiadłem na biurku polerując jeden z rodzinnych sztyletów. Dzięki nieskazitelnie czystej powierzchni mogłem zobaczyć ich wyrazy twarzy. Patrzyli wokół siebie jak cielęta.
- A...- Zaczął jeden
- B. C. D. E. F i tak dalej... Znam alfabet. Zacznijmy od czegoś ciekawszego.- Wstałem z miejsca przykucając przy jednym. Przyłożyłem ostrze tuż za głową osiłka. - Zmiatajcie stąd! Póki jestem jeszcze łaskawy.
- Taki twardy jesteś? A kryjesz się w gabinecie, a brudną robotę zostawiasz innym! - Warknął chińczyk. Zmierzyłem go wzrokiem. Ta cała sprawa skończy się szybciej niż myślałem. Wstałem i powolnym krokiem udałem się do prowokatora. W oczach kłębiła mu się złość. Nie wyrażały nic. Och! Ale mnie wzięło na głębokie opisy! Dobry w tym jestem. No no. Brawo Adree! Juhuuu! Mentalne zwycięstwo, to lubię. Jednym ruchem ręki kliknąłem guzik u spodni, aby zawołać moich goryli. Chinol klęczał a ja stanąłem przed nim gdzie jego twarz była na wysokości klamry u paska. Podszedłem do niego na tyle, blisko, że tylko milimetry dzieliły moje ciało a jego twarz. Spuściłem głowę, aby patrzeć na niego z góry. Widziałem jego zażenowanie i obrzydzenie. Nie bój się kochaniutki.
- Wierz mi, kochany, że jeśli nie zawrzyjesz swojej buźki, to twoja sytuacja nie będzie cię zadowalać różnie mocno jak mnie.- Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek. W tamtej chwili wparowali do środka moi ludzie.
- Plan A38. Byle szybko. - Odparłem niewzruszony wręcz nawet zrezygnowany, w tym momencie zabierali moich gości. A mogło być tak przyjemnie.

*POV Han*
- Wyrzucili nas! I co teraz?- Vince ewidentnie nie mógł znieść faktu, że właśnie zostaliśmy nie za uprzejmie wyrzuceni z fabryki. Stałem w miejscu i wymyślałem nowy plan. Ale to nic nie dało i nie da. Jest nas tylko dwójka, co my damy radę zrobić w takiej małej ilości?
- Wracamy do bazy.- Powiedziałem stanowczo. Mężczyzna popatrzył na mnie zdziwiony.
- C-co? Ale Rose!
- Wracamy do bazy! Nic tu po nas!- Krzyknąłem mając nadzieję, że zrozumie, o co mi chodzi bez zbędnego tłumaczenia. Nastąpiła chwila ciszy i kiedy już kierowałem się do naszego auta, Vince zabrał głos. Kto by pomyślał, że coś takiego usłyszę. Ten dzień już gorszy być nie może...

- Han, zakochałem się w Rose.

Stałem jak wryty patrząc na niego. Moja mała dziewczynka. Moja różyczka. A on ją kocha?! Mogę być samolubny, ale jej niesamowitość jest moja!
- Od samego początku ona była, jest i będzie moja! Wybij sobie z głowy wszelkie myśli, jeśli uważasz, że masz jakieś prawo do niej skoro ja kochasz!
- Nic takiego nie powiedziałem! Wiem, że to twoja dziewczyna, ale uznałem, że może cię jakoś to przekona, aby nie wracać!
- Vince, ty idioto! Jesteśmy we dwójkę po uszy w gównie! Nie damy rady tym gorylom! Trzeba wrócić i powiadomić ekipę póki są w jednym miejscu! Czy do ciebie w ogóle cokolwiek dociera, czy twoje różowe okulary zasłaniają ci widok? Może mam je ściągnąć?!

Nikt już nic nie powiedział. Wróciliśmy tylko do bazy i powiedzieliśmy o wszystkim Domowi jak i reszcie. Mamy pieniądze i auta. Kiedy wróciliśmy okazało się, że za kumplowali się z jakimś porucznikiem Hobsem. Powiedział, że nam pomoże za próbę uratowania jego życia i jego ludzi, których o ironio już nie ma, bo zostali zabici przez ludzi Reyesa. Ale warunek był jeden. Jeśli jedno podejście nie wypali mamy wyjechać z Rio. I nie wracać. Nie szukać ponownie. Po prostu odejść.

⚡Speed needs no translations ⚡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz