seven。

519 51 10
                                    

How don't you drown in the rain storm?

*

Wysoki, zniszczony budynek w centrum opuszczonego dystryktu zdawał się otaczać już z daleka nieprzyjemną aurą. Surowe, kamienne ściany, porośnięte wilgotnym mchem wyraźnie kontrastowały z otaczającymi je drewnianymi chatami pospólstwa. Ubóstwo okolicy było nieprzyjemne dla oczu i nadzwyczaj smutne. Bolesna rzeczywistość większości ludzi zamieszkujących skrajne tereny.

Opustoszałe ulice, pełne porozrywanych szmat, będących niegdyś imitacją ubrań, potłuczonych naczyń, kości, niekiedy świeżej, jeszcze nie zeschniętej krwi i fragmentów gnijącego mięsa, przeplatanych ludzkimi tętnicami i licznym robactwem, żwawo przeprowadzającym proces rozkładu. Najbardziej niebezpieczna część Paradis.

Wąska uliczka, wzdłuż której ciągnęły się długie smugi krwi - mniej więcej na szerokość dobrze zbudowanego, postawnego dorosłego mężczyzny, zwężała się stopniowo, prowadząc niczym labirynt wprost do ślepego zaułka. Na kilka metrów przed ostatnim ostrym zakrętem, krwistoczerwone ślady zdawały się zlewać w całość, łącząc z fragmentami zielonkawo-fioletowego workowatego tworu, rozszarpanego niemal na strzępy. Ludzkiego jelita.

Nieprzyjemne dla ucha sapanie, mlaskanie i ciężkie do zdefiniowania dźwięki ekscytacji połączone z odgłosami odrywania mięsa i ścięgien od nasady kości stawały się coraz głośniejsze. Coś na wzór człowieka, co jednak ciężko w pełni określić tym terminem, nachylało się nad niczemu nie podobną zbitą masą mięśni i zatapiało w niej kończyny, całe będąc pokryte krwią. Gryzło powoli fragment wydobyty z wewnątrz zmasakrowanego ciała, żując niechlujnie długie, ciągnące się białawe ścięgno razem z wbijającym się w nie robactwem.

Maria przebita. Shiganshina stracona.

*

Silne uderzenie. Ciemność.

*

- Wstawaj.

Mocne szarpnięcie za ramię postawiło ją natychmiastowo do pionu, a dziwnie znajomy, zimny ton przywrócił umysł do rzeczywistości. Usłyszała groźne warknięcie i obelgę, na którą nie zwróciła uwagi. Ktoś wyprowadził ją z pomieszczenia, rzucając mało delikatnie na kamienną posadzkę. Z przerażeniem wpatrywała się w drewniane krzesło, nie rozumiejąc co dzieje się wokoło. Zamarła.

Przecież to już się wydarzyło...

... prawda?

- Powiesz mi, o co tutaj, do cholery jasnej, chodzi? - warknęła, czując nieopanowany, narastający gniew.

Przeniosła wzrok na stojącego przy drzwiach mężczyznę, mierzącego ją uważnie wzrokiem. Twarz pozbawiona jakiejkolwiek innej emocji niż irytacja i zmęczenie. Piękne oczy w wyjątkowo intensywnym, mocnym kolorze nieba. Kobalt. Levi.

- Co to, kurwa, miało być? - warknęła jeszcze raz, dużo głośniej, mocno zaciskając szczękę.

Być tam, gdzie się nie jest.

- Mały eksperyment. - mruknął, opierając się o ścianę. - Nie podobało się, kundlu? - w prowokującym geście uniósł lekko brew. - Zlekceważyłaś wroga myśląc, że masz przewagę. Bardzo nierozsądne.

- Jak...? Co, do jasnej cholery, się stało? - zmrużyła gniewnie oczy, będąc na skraju wybuchu.

- Raczej nie trudno znaleźć wrzeszczącego dzieciaka, pieprzącego głupoty o gigantycznych stworzeniach i gapiącego się w niebo niczym naćpany psychol w środku miasta. - prychnął złośliwie, a na jego twarzy zagościł dziwny grymas. - I tak masz szczęście, że zdążyliśmy przed Żandarmami. Dostałabyś kulkę w łeb bez słowa wyjaśnienia.

singing of angels。 ー shingeki no kyojinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz