Rozdział Dwudziesty Trzeci

1.2K 109 18
                                    

       Od doszczętnego zlikwidowania Akatsuki, do którego bezpośrednio przyczynił się Naruto, minęły już przeszło dwa tygodnie. Czternaście długich, wyjątkowo ponurych i smutnych dni, które Uzumaki spędził w samotności, z dala od wszystkich, by poukładać wszystko co w nim buzowało. Po śmierci Sarashiego panowało w nim wzburzenie sięgające już niemal granic spaczonej psychiki. Dlaczego Piąta wybrała akurat jego do opieki nad tą trójką, skoro on nigdy nie miał do czynienia z początkującymi shinobi, którzy dopiero wkraczają w dorosły świat? Zawiódł, nie potrafił zadbać o dobre wyszkolenie i bezpieczeństwo swojego podopiecznego. I nawet zemsta w jego imieniu nie potrafiła całkowicie wyeliminować tej dziwnej, ciążącej na sercu pustki, którą czul od śmierci.

       Pokłócił się nawet z tego powodu z Ino. Miała mu za złe, że narażał swoje życie na samowolnej, szaleńczej wręcz misji, do której trzeba było wysłać cały oddział elitarnych shinobi. Później, gdy zakończyła ten temat, rozpoczęła się kolejna awantura, której tematem było to, że Naruto ją oszukał, nie zdradził swoich planów i nie zaufał, co oznaczało, że nie żywił do nich głębokich uczuć. W związku najważniejsza była szczerość i zaufanie, a tego z całą pewnością im w tamtej chwili brakowało.

       I w końcu, gdy kłótnia ustała, a oczy Ino lśniły od łez, zerwała z nim. Znów został sam, straciwszy swoją jedyną miłość... Bolało jak cholera, ale musiał to przetrzymać. Jeśli rzeczywiście go kochała, tak jak czuł, prędzej czy później przyjmie jego przeprosiny. Chyba...

       Siedział właśnie na kamiennej głowie Czwartego Hokage Minato, przymglonym, nieco melancholijnym spojrzeniem spoglądając na pogrążając się powoli w śnie Konohe. Obserwował ludzi, którzy strudzeni po całym dniu wracali do domostw, wesołe pary, które wybierały się na romantyczne spacery w blasku księżyca. Starał się hamować łzy, które zbierały mu się już na powiekach. Choć był twardy, panował zazwyczaj nad swoimi emocjami, nadal był tylko człowiekiem i mógł pozwolić sobie na kilka chwil słabości.

       - Ja pierdole... - wymskło mu się, gdy przecierał przeczerwienione oczy rękawem płaszcza. - Jeden problem za drugim. Czy ja nie mogę mieć łatwego życia?

       Zamierzał się już zbierać, by wracać do swojego mieszkania, które jeszcze do niedawna dzielił wraz z dziewczyną, gdy przy jego prawym boku zmaterializował się jeden z członków ANBU. Ubrany w tradycyjny strój, z ciemnym płaszczem narzuconym na plecy. Nosił maskę psa. Jeśli Naruto dobrze pamiętał, był z nim w dzieciństwie na jednej z misji. Choć za nic nie mógł sobie przypomnieć, czy znał go jako zwykłego shinobi, czy był mu kompletnie obcy.

       - Piąta cię wzywa. - jego głos przeszył niezręczną ciszę. - Najlepiej, żebyś zjawił się jak najszybciej to możliwe.

       - Przekaż, że zjawię się w ciągu kilkunastu minut - odpowiedział mu.

       Gdy członek sił specjalnych zniknął, Naruto pomyślał o swoim mieszkaniu i przekierował moc. Nim zdążył choćby mruknąć, czarne płomienie otoczyły jego ciało w spektakularny sposób i przeniosły prosto pod drzwi mieszkania. W duchu dziękował sobie, że lata temu poświęcił kilka dobrych miesięcy na to, żeby nauczyć się tej techniki. Ułatwiała życie, w walce także była doskonała. Drugi miał jednak głowę, że stworzył takie coś. A Czwarty zaś, gdy ją ulepszał.

       Wszedł powoli do mieszkania, zatrzaskując za sobą niezbyt delikatnie drzwi. Nie przejmował się tym, że od jakiegoś czasu panował tutaj burdel, po ziemi walały się ubrania, a nawet gdzieniegdzie kawałki jedzenia. Nie miał ochoty zajmować się mieszkaniem, skoro nikt w nim nie mieszkał, nikt nie doceni jego wysiłków. On i tak przebywał tu tylko wtedy, kiedy musiał. Zbyt dużo rzeczy mu ją przypominało.

Droga ku samotności [Naruto] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz