5.Ra Ra

53 8 0
                                    


 - Siema! - przywitał się Dizzee, a ja o mało co nie spadłem z drabinki, z której ustawiałem paczki papierosów na półkach.

Często pomagam starszemu bratu w sklepie. Jesteśmy spisani tylko na siebie, więc wspieramy się jak możemy. Ojciec odszedł od nas gdy byłem mały, a matka zaćpała się na śmierć. Ale to było dawno temu. Teraz jest dobrze. Mamy ten sklepik, siebie i przyjaciół, którzy będą gdy nadejdą gorsze czasy.

Dawno nie widziałem Dizziego. Ostatnio... już nawet nie wiem kiedy. Bronx to niebezpieczne miejsce. Codziennie na ulicach giną ludzie. I gdy twój kolega znika na kilka dni, nie wiesz czy nie leży gdzieś z kulką w piersi.

Zaniepokoiłem się tym bardziej, po rozmowie z jego ojcem, którego spotkałem w drodze do szkoły.

- Ronald! - krzyknął za mną mężczyzna, podbiegł i zrównał ze mną kroki. - Przyjaźnisz się z moim synem, prawda?

- Nooo tak, prze Pana. A o co chodzi? - spytałem.

- Od kilku dni dziwnie się zachowuje. To znaczy dziwniej niż zazwyczaj. Ja i jego matka niepokoimy się - powiedział zmartwiony.

- Ja też ostatnio rzadko go widuję...

Mężczyzna pokiwał głową.

- Tamtej nocy, a w sumie nad ranem pod drzwi dotaszczył go, prawie nieprzytomnego jakiś kolega.

Uniosłem wysoko brwi. Zdarzało się, że Dizzee czasem coś wypił, zapalił. Ale żeby beze mnie...

- Zeke, Boo Boo? - spytałem pewien, że to któryś z nich.

- Niee. Jakiś biały gość. Starszy.

Jeszcze szerzej otworzyłem oczy. Biały? Starszy? Nikogo takiego nie znałem. Wszyscy czterej nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Jak się okazało - do teraz. Zeke mówił nam o wszystkich swoich kłótniach z Mylene, ja o filmach i komiksach, które ostatnio widziałem. Boo Boo gadał głównie o dziewczynach, a Shao o muzyce. Dizzee natomiast albo siedział cicho i przysłuchiwał się, albo wygłaszał od czasu do czasu jakieś mowy o wolności i równości w stylu:

Przemawiam do galaktyk, niech usłyszą co tu się dzieje

To jest ważne, dlatego że wyzwolenie musi nadejść

Wszyscy musimy się zmienić

Zło i dobro podsuwają nam obiekty pożądania

Ale to do nas należy wybór...

- Ooo, zamknij się już i posadź swój chudy tyłek na kanapie!

Shao nie miał do tego cierpliwości i przerywał mu za każdym razem, a ten siadał pokornie i dalej słuchał. Było mi go trochę żal. Czułem, że nie znam go tak dobrze, jakbym chciał.

Bez nas nigdzie się nie ruszał, chyba że musiał. Nie wiem czy to dziwne, ale uważam, że gdyby chciał, mógłby mieć wokół siebie grono lasek. Ma ładną buźkę i nieźle wypracowane ciało. Ja tylko mówię jak jest. Ale on omija dziewczyny szerokim łukiem. Miał pewnie kiedyś jakieś numerki z pannami, ale nie chwalił się tym zbytnio.

- W każdym razie, jak go spotkasz, powiedz mu, że się martwimy i czekamy na niego w domu - oznajmił ojciec kolegi, poklepał mnie w plecy i pobiegł w drugą stronę. Pewnie do pracy.

- Dobrze, prze Pana! - krzyknąłem za nim.

Teraz kolega stał przede mną, a ja nie miałem pojęcia od czego zacząć. Nie chciałem go spłoszyć.

- Siemka Dizz! - zszedłem z drabinki i podałem mu rękę.

- Mógłbym się u ciebie przespać. Mam spinę w domu i wolę tam nie zaglądać. Obiecuję, że dam ci jutro zioło...

- Stary, nic mi nie musisz dawać. Jesteśmy przyjaciółmi - odparłem. Normalnie nie pogardziłbym darmowym towarem, ale teraz musiałem grać najlepszego przyjaciela na świecie, póki nie powie mi co jest grane. Wręczyłem mu klucze.

- Jesteś najlepszy - kolega uśmiechnął się wdzięczny.

- Ja już kończę. Jak zaraz przyjdę, to coś nam zrobię na kolację.

Dizz podziękował jeszcze raz i odszedł w kierunku schodów na górę. Skończyłem układać paczki na półce, pozamykałem wszystko, zgasiłem światło i podążyłem w ślad za przyjacielem do mieszkania.

Nie było go tam. Za to znalazłem go na dachu.

- Dizz?

Kolega patrzył gdzieś przed siebie. Podszedłem i podałem mu oranżadę. Spojrzał na mnie i stuknęliśmy się butelkami, po czym upiliśmy po łyku.

Akurat przejeżdżał pociąg, którego wagon w całości pokrywało kolorowe graffiti głoszące "Seek those, who fan your flame".

- Thor - wyszeptał Dizzee.

- Thor? - spytałem.

Kolega uświadomił sobie chyba, że powiedział to na głos, bo trochę się zmieszał.

- Aaa, to... taki jeden biały chłopak.

- Jakiś nowy kolega? - spytałem ostrożnie.

Zauważyłem, że oblizał wargi i zamyślił się o czymś. Lub o kimś.

- Coś w tym stylu - odparł po chwili namysłu.

Pokiwałem głową.

- A ma styl? - spytałem obserwując jego reakcję.

- O tak - odpowiedział bez zastanowienia.

Dizzee pociągnął kolejny łyk z butelki.

- Co wczoraj robiłeś? - zapytałem. - W ogóle ostatnio rzadko cię widujemy. Wolisz spędzać czas z tym białym chłopakiem niż ze starymi, dobrymi kumplami Dizz?

- Nie, w życiu. Po prostu... robimy razem z Thorem graffiti.

Gdzieś w głowie otworzyły mi się drzwiczki i przypomniałem sobie, skąd znam tą ksywkę.

- A to nie ten Thor z SoHo?

- A no ten - odparł dumnie Dizz.

- Nieźle - stwierdziłem

Nawet ludzie nie interesujący się graffiti znali Thora. Był swoistą legendą nowojorskich grafficiarzy. I z tego co pamiętam, Dizz miał go za idola. Nic więc dziwnego, że teraz, gdy go osobiście poznał, spędza z nim tyle czasu.

- Czyli nie było żadnej białej laski? To z nim wtedy byłeś. Całą noc?

Dizzee wzruszył ramionami i nic nie powiedział.

- Tylko uważaj tam z nim - dodałem.

Kolega szerzej otworzył oczy, jakbym powiedział coś nietaktownego.

- Co?

- Po prostu nie dajcie się złapać psom - wytłumaczyłem mu.

- Aaa, okay. 

- Z więzienia na Bronx'ie nie łatwo zbiec - dodałem.

Dizzee pokiwał głową. Dokończyliśmy oranżadę i zeszliśmy na dół, do mieszkania. Zjedliśmy co nie co i położyliśmy się spać.

Nie chciałem wyciągać pochopnych wniosków, ale wygląda mi na to, że nasz Dizz zadurzył się w chłopaku. 

Alien in the operaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz