9. Boo Boo

55 8 0
                                    


Jak ja nienawidzę szkoły na Bronx'ie. Uczą tych wszystkich pierdoł, choć wiedzą, że skończymy jako pracownicy swoich tatusiów - o ile ich mamy, albo pod mostami.

Odliczałem ostatnie sekundy do dzwonka na przerwę. Głos facetki od chemii zdawał się niemiłosiernie przeciągać, a wskazówka jakoś za wolno tykała.

W takich momentach - czyli ogólnie przez większość lekcji, codziennie - odpływałem myślami w stronę Carmelity. Too jest dziewczyna. Te kształty, aksamitny głos, hipnotyzujące oczy. Podsłuchałem raz jej rozmowę z kumpelami. Gadały o tym, jakich facetów lubią. Gdy nadeszła kolej na jej wypowiedź, nadstawiłem uszy. Powiedziała, że chce mieć bogatego, przystojnego męża, z drogim autem. Takiego, który spełniałby jej wszystkie zachcianki.

Lubiłem wyobrażać sobie, że wożę ją po mieście wypasionym kabrio z mięciutką tapicerką. Wiatr rozwiewa jej włosy, otwiera różane usta i śpiewa piosenkę z radia. Potem odwraca się do mnie. Ale w chwili gdy ma mnie pocałować, rozlega się dzwonek.

Wychodzę z klasy, ramię w ramię z Ra Ra.

- Stary, jak tylko dostanę swoją pierwszą kasę z występu, kupię jakiś ekskluzywny prezent dla Carmelity. Zobaczy, że nie jestem biednym lamusem i się we mnie zabuja - opowiedziałem swój genialny plan koledze.

- A co takiego jej masz zamiar kupić? Kwiatki? - spytał niedoświadczony Ra Ra.

- Może brakuje mi paru centymetrów, ale nadrabiam wiedzą o dziewczynach, której ty nie posiadasz. Kwiatki zwiędną. Tu chodzi bardziej o błyskotki.

Kolega zaśmiał się pod nosem. Spojrzałem na niego w górę.

- No co? Coś źle gadam. Moim zdaniem mam większe doświadczenie od ciebie...

- Doświadczenie, głąbie, o czym ty mówisz? Ale z tymi błyskotkami to niezły pomysł. Szczególnie na taką pustą laskę jak Carmelita.

Teraz to przegiął. Popchnąłem go na szafkę i krzyknąłem prosto w twarz:

- Odwołaj to!

- Przecież wiesz, że to prawda... - Ścisnąłem go za szyję. Może i jestem mały, ale on za to jest tyczkowaty.

Nagle poczułem silniejsze ręce na ramionach, odciągające mnie od kolegi. Ten złapał się za gardło i pochylił w przód głęboko oddychając.

- Zluzuj Boo Boo - uspokajał mnie Ezekiel.

- Wyzywa moją dziewczyną od pustaków! - protestowałem wyrywając się kolegom. Miałem ochotę przywalić Ra Ra w twarz.

- Po pierwsze, to nie jest twoja dziewczyna...

Wyszarpnąłem się Zekowi i Dizziemu i rzuciłem się z pięściami na tyczkowatego. Ale tamci znów byli szybsi. Moje pięści zatrzymały się tuż przed twarzą kolegi.

- Dobra, już. Odwołuję to. Carmelita to nie pustak. Okay? - powiedział przestraszony Ra Ra rozkładając ręce.

- Niech ci będzie. No puśćcie mnie już - oswobodziłem się z rąk silniejszych kolegów i poprawiłem bluzkę.

- Stary, panuj nad emocjami - zwrócił mi uwagę Ezekiel.

- Ciekawe, czy ty byś tak nie bronił swojej królowej Mylene? - odparłem.

Zeke w odpowiedzi pokiwał głową na boki, jakby zastanawiał się nad tym, co powiedziałem.

- Koniec lekcji. Idziemy na próbę, tak? - zauważył Ra Ra, nadal masując gardło.

Alien in the operaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz