-Chodź-zawołałam schodząc po schodach.
Byliśmy z powrotem w kuchni. Martin usiadł na blacie, podeszłam do apteczki po czysty opatrunek i wodę utlenioną.
-Dlaczego tutaj jesteś?-zapytał w między czasie.
-Mówiłam już-stanęłam przed nim.
-Ale nie mi-uśmiechnął się by po chwili zeskoczyć ze swojego dotychczasowego siedziska. Położył się na kanapie, wcześniej ścieląc sobie pod głową biały ręcznik.
-Powiedzmy że zostałam porwana a po jakimś czasie uciekłam-ułożyłam mu głowę i odgarnęłam jego włosy z czoła. On tylko patrzył się na moją twarz próbując złapać kontakt wzrokowy co całkowicie mu nie wychodziło.
-A jaki on był?-zadawał kolejne pytania, czułam że robi to z powodu zabicia nudy.
-Na początku był oschły i agresywny ale pod koniec mojego pobytu u niego stał się wrażliwy i kochany, tak sądziłam to czasu tego strasznego wydarzenia-powoli zaczęłam ściągać mu stary opatrunek.
-A co takiego zrobił?-lekko posykiwał gdy odklejałam opatrunek koło brwi wyrywając mu przy tym część włosków.
-Pozwól, że to zostanie moją tajemnicą-jego rana była ogromna i paskudnie wyglądała, jakby długie góry zlane blaskiem czerwonego, zachodzącego słońca. Zaczęłam polewać ją wodą utlenioną. Ciecz pieniła się nieustannie a on od czasu do czasu posykiwał.
-Chcesz do niego wrócić?-przerwał ciszę kolejnym pytaniem, które bardzo mnie zszokowało i dało do myślenia. Tak naprawdę chciałam do niego wrócić ale teraz wiem że tylko mi się tak zdawało. Może to wizja cudownego i bogatego życia oraz przystojny kochanek zmąciły moje myśli. Myśli jak powinno być i co jest dobra a co złe.
-Nie-wiedziałam że teraz to co powiedziałam jest dobrą decyzją i na zawsze zmieni moje życie. Skończyłam odkażać ranę, teraz nakładałam opatrunek. On jakby rozradował się na te słowa, czułam to. Mimo że wisiała nade mną śmierć i przeglądała mój każdy ruch szukając sposobu jakby mi dopiec, wiedziałam że nie mogę się poddać. Chciałam wreszcie żyć własnym życiem, sama decydować co zrobię teraz a co jutro, gdzie pójdę bądź pojadę. Teraz, w tym momencie gdy powiedziałam "nie'' mój żywot zaczął się na prawdę. On nic nie odpowiedział. Leżał dalej wpatrując się w moje oczy, nie zostałam mu dłużna i po chwili nasze spojrzenia spotkały się w nicości. Długo trwała ta chwila i chciałam żeby się nie kończyła. Niestety wiedziałam że to nie możliwe, on po chwili zasnął snem spokojnym i pełnym nadziei. Postanowiłam pójść zobaczyć co z Terą. Powoli i bezszelestnie przemierzałam schody. Cichutko podeszłam do drzwi i lekko zapukałam. Usłyszałam głos Damiana, który pozwolił mi wejść. gdy weszłam do środka oniemiałam. Zamknęłam za sobą drzwi. Moja najlepsza i jedyna przyjaciółka była podpięta do jakiś maszyn. Wiedziałam że one pomagają jej żyć jednak mnie przerażały. Damian przywołał mnie ręką. Udałam się w jego stronę. po chwili siedziałam z nim na łóżku koło Tery.
-I jak?-zapytałam bojąc się odpowiedzi.
-Na pewno trochę lepiej-powiedział uśmiechając się. Ucieszyłam się, jednak wiedziałam że to nie jest ostateczna decyzja losu.
-A jak tam Martin?-zapytał głaszcząc Tere po głowie.
-Rana się chyba goi ale strasznie to wygląda, przemyłam ją i zmieniłam opatrunek-miałam uczucie że Damian w głębi śmieje się z mojego opowiadania o bardzo strasznie wyglądającej ranie jego przyjaciela.
-A co dalej z tymi dupkami-uśmiech zeszedł mi z twarzy.
-Potem coś wymyślimy a póki co muszę iść na miasto po potrzebne leki dla Terani. Zostań przy niej, sądzę że lepiej się wtedy poczuję-ociężale wstał z łóżka pocałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju.
-Dobrze- powiedziałam. Złapałam przyjaciółkę za rękę i tak czekałam aż Damian przyjdzie z lekami.
CZYTASZ
Porwana
RomanceInfo: w książce może pojawić się łacina (przekleństwa) i sceny erotyczne. Nie preferowane dla czytelników o słabej głowie. Ogółem będzie o losach osiemnastolatki porwanej przez gangstera dla jego przyjemności. Może będzie z tego coś więcej, może głó...