13. Komplikacje

870 63 27
                                    

Santiego okazał się być wampirem o czarnych włosach i nieskazitelnych rysach twarzy. Blada skóra mocno kontrastowała z ciemną szatą, którą miał na sobie, całą zaś jego postać zdawała się otaczać jakaś mroczna aura. Bez wątpienia był to bezlitosny morderca, bezwzględny łowca – jego szkarłatne tęczówki były tego niepodważalnym dowodem. Choć miałam pojęcie, że każdy wampir jest oszałamiająco urodziwy, on wydawał się przewyższać wszystkich pod tym względem.

– Z przyjemnością, panie. – Nisko skłonił się Aro. Jego głos był niczym najcudowniejsza muzyka, pociągający i melodyjny. – Chodźcie za mną – dodał i choć zwracał się do nasz wszystkich, miałam wrażenie, że dotyczy to jedynie mnie. Jego uśmiech sprawił, że już i tak przyśpieszony rytm mojego serca, przyśpieszył jeszcze bardziej.

Santiego wyprowadził nas z sali tronowej. Tym razem nie potrafiłam skupić się na podziwianiu zamku; nie potrafiłam nawet odtworzyć drogi powrotnej, co nie miało ułatwić mi poruszania się po siedzibie Volturi, ale wpatrzona w Santiego, nie zastanawiałam się nad tym. Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, ale od chwili w której ujrzałam Jego, wszystko inne przestało się liczyć – zupełnie jakby w jednej chwili cały wszechświat skurczył się do tej jednej mrocznej istoty.

Santiego...

A co z Edwardem?, usłyszałam stłumiony głos swojego zdrowego rozsądku. Przekreślasz wszystko w jednej chwili?

Próbowałam, ale nie mam już siły. On wysyła sprzeczne sygnały, nie wiem już co myśleć. Poza tym, dlaczego jedynie mnie ma zależeć?, ucięłam, całkiem już ignorując podszepty intuicji. Edward był przeszłością, teraz już liczył się jedynie Santiego. Jedynie on i uczucie, którym obdarzyłam go od pierwszej chwili.

Praktycznie nie zwracałam uwagi na to, jak wampir wskazuje poszczególne komnaty członkom mojej rodziny. Co prawda czułam, że mi się przygląda, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Z resztą nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Liczyło się jedynie to, że On tutaj był.

I nagle zwrócił się bezpośrednio do mnie.

– Twoja komnata znajduje się odrobinę dalej. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. – Uśmiechnął się, a mnie serce omal nie wyskoczyło z piersi. – Pozwolisz? – Wyciągnął rękę w moim kierunku, a ja ujęłam ją bez zbędnego zastanowienia. Uścisk wampira był silny, ale i delikatny – był wyraźnie świadom tego, że jest w stanie mnie skrzywdzić i nie zamierzał do tego dopuścić. Ruszyłam wraz z nim w głąb korytarza, czując na sobie spojrzenia Cullenów. Nawet się nie obejrzałam.

Milczał. Dopiero kiedy skręciliśmy w kolejny korytarz, znikając z oczu mojej rodzinie, rozluźnił się znacząco i podjął rozmowę:

– Słyszałem o tym, co wydarzyło się w Forks i naprawdę mi przykro. Ten chłopak, James, był twoim przyjacielem, prawda? – zapytał. Nie zabrzmiało to wścibsko; wyczułam w tonie jego głosu, że jeśli nie odpowiem, nie będzie miał mi tego za złe.

– Tak, to był mój przyjaciel – potwierdziłam, pomijając kwestię chodzenia ze sobą i zrywania. To była przeszłość, której nie zamierzałam z Santiego roztrząsać. – On i jego siostra byli mi bardzo bliscy.

– Tęsknisz za nimi. – To było stwierdzenie. Jego głos zabrzmiał wyjątkowo łagodnie, wyczułam też nutkę współczucia.

Uniosłam dumnie głowę, odrzucając włosy i przybierając zacięty wyraz twarzy. Nie chciałam litości, żadnego współczucia – ani od niego, ani od kogokolwiek innego.

– Zmieniłam się. Moje życie również i dla nich nie było w nim już miejsca. To, co się stało, było jedynie przykrym zbiegiem okoliczności – oświadczyłam. Po części to było prawdą; prędzej czy później musiałabym zerwać kontakt ze wszystkimi swoimi ludzkimi znajomymi. Oczywiste jednak było, że wolałabym by wyglądało to zupełnie inaczej; trudne było dla mnie wycofanie się z ich codzienności, ale mimo wszystko wolałabym mierzyć się z tym niż z ich śmiercią.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA II: ODRODZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz