9. Aro

847 73 8
                                    

– Uciekaj.

– Słucham? – Oderwałam wzrok od punktu w który z takim uporem wpatrywała się Chelsea i przeniosłam wzrok na Jamesa, ten jednak nie patrzył na mnie.

– Uciekaj – powtórzył. – Oni tutaj idą – wyszeptał, a ja zrozumiałam. Zacisnęłam dłonie w pięści, gotowa na to, co nieuniknione. – Isabel, rusz się! – zdenerwował się widząc determinację malującą się na mojej twarzy.

– I tak już nie ma czasu – stwierdził Edward, jakimś cudem trzymając swój gniew na wodzy. – Nie zdąży.

– Nawet gdybym miała okazję uciec, nie zrobiłabym tego – uświadomiłam ich, zirytowana, że próbują podjąć decyzję za mnie. – Nie będę uciekać i się chować – szepnęłam, spoglądając raz jeszcze na ścianę lasu przed nami. – Wolę improwizować – dodałam, sama dziwiąc się pewnością w moim głosie. – A ty wiesz, że jestem w tym dobra. – Zerknęłam krótko na Jamesa. Kąciki jego ust drgnęły i lekko uniosły się ku górze, zaraz jednak spoważniał, między drzewami bowiem coś się poruszyło.

Nie wiem czego się spodziewałam. Prawdo podobnie czegoś podobnego do nagłego ataku nowo narodzonych, którzy pojawili się nagle, w nieładzie wybiegając spomiędzy drzew. Nadejście Volturi jednak było zupełnym przeciwieństwem moich wyobrażeń. W tym było coś pięknego i nieco przerażającego za razem; było ich zaledwie ośmioro, co w przypadku ewentualnej walki wyrównywało nasze szanse.

Poruszali się niczym cienie – z pełną gracją i zachowaniem absolutnej ciszy. Troje z nich – Aro, Kajusz i Marek, jak podejrzewałam – kroczyło powoli za dwójką młodo wyglądających wampirów. Właściwie para na przedzie było jeszcze dziećmi, a sądząc po podobnych rysach twarzy chłopaka i dziewczyny, musieli być rodzeństwem. Alec i Jane. "Piekielne bliźnięta". Tuż za tą parką i "wielką trójcą" czaiła się drobna dziewczyna. Trzymała się blisko – chyba – Aro, a opuszki jej palców raz po raz muskały jego plecy. Tarcza Renata. Pozostała dwójki na tyłach nie znałam, ale byłam pewna, że nie są to jakieś bezbronne wampiry, wybrane w sposób przypadkowy.

Zatrzymali się nagle, jakby posłuszni rozkazowi, który w rzeczywistości nie padł. Byłam pod wrażeniem, musiałam to przyznać. Postacie te same w sobie potrafiły wymusić na innych szacunek. Niekonieczne podziw czy zachwyt, ale szacunek jak najbardziej. Trudno było się nie zgodzić, że Włosi doskonale pasowali do roli władców, którzy mogliby respektować prawo w społeczności wampirów; wymuszenie posłuszeństwo zdawało się przychodzić im z łatwością.

– Panie! – Chelsea z zadowoleniem wypisanym na twarzy podeszła do ośmioosobowej delegacji i skłoniła się lekko. Teraz wyraźnie widać było, że jest jedną z najbardziej oddanych mu służek. – Znaleźliśmy ją. Ale oni stawiają opór – zameldowała, wskazując mnie ruchem ręki.

Jeden najważniejszych wampirów – starszy i ciemnowłosy – popatrzył na mnie z zainteresowaniem. Nie potrzebowałam cichych podpowiedzi Jamesa by pojąć, że to Aro. Na twarzy wiekowego wampira pojawił się uśmiech. Po chwili ruszył przed siebie niedbałym krokiem, a Renata podążyła za nim bezszelestnie, niczym cień albo zjawa. Odesłał ją gestem. Niezdecydowana spojrzała na władcę, po czym posłusznie wróciła na miejsce i zaczaiła się za plecami pozostałych braci.

Aro nieśpiesznie pokonał dzielącą nas odległość. Oderwałam od niego wzrok jedynie po ty by sprawdzić czy reszta rodziny już do nas dołączyła. Ulga spłynęła na mnie, kiedy zobaczyłam, że są wszyscy. Miałam wrażenie, że wahają się czy nie odgrodzić mnie od Volturi, ale ostatecznie nikt się na to nie zdecydował – dobrze wiedzieli, że na to nie pozwolę i zacznę protestować; takie incydenty były nam najmniej teraz potrzebne.

Kątem oka zauważyłam, że James raz po raz spogląda na mnie zagubiony. Ujęłam jego dłoń, a on ścisnął ją lekko; w jego oczach ponownie pojawiła się nadzieja na to, że może jednak wszystkiego nie zaprzepaścił. Z wahaniem objął mnie ramieniem; nie strząsnęłam jej nawet wtedy, gdy Edward cicho warknął. Aro również usłyszał dźwięk, który wydobył się z ust miedzianowłosego, zinterpretował go jednak zupełnie inaczej – uniósł obie ręce w poddańczym geście. Zebrane za nim wampiry chwilowo straciły swój pozorny spokój, a w ich szeregach zapanowało poruszenie. Nie trwało to długo – umilkli niemal natychmiast; wystarczyło jedno ostrzegawcze spojrzenie innego z braci Volturi, blondwłosego Kajusza. Marek nie zareagował wcale.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA II: ODRODZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz