23. Alaska

836 60 14
                                    

Śnieg zdawał się być wszędzie. Śnieg, a co za tym idzie – niczym nieograniczona biel. Całe jego stosy rysowały się na poboczach drogi, wręcz rażąc swą nieskazitelną barwą, kiedy reflektory pędzącego samochodu oświetlały zimowy krajobraz Alaski.

Rezerwat Denali prezentował się niezwykle okazale, nawet po zajściu słońca, kiedy jedynym źródłem światła – prócz samochodowych lamp, choć i te nie były wampirom potrzebne – stały się srebrzące się na nocnym niebie gwiazdy i cienki sierp księżyca. Sklepienie było wyjątkowo czyste, ale choć śnieg przestał sypać, czułam, że jedynie kwestią czasu jest rozpętanie się kolejnej obfitej zamieci.

Zadrżałam, kiedy Edward delikatnie musnął dłonią moje ramię. Oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na niego. Ogrzewanie w aucie było włączone; było parno – szyby raz po raz pokrywały się parą, co bynajmniej nie rozpraszało uwagi kierującego wampira. Nie mogłam jednak nie zareagować na lodowaty dotyk, który w parze z chłodem na zewnątrz sprawiał, że robiło mi się zimno.

– Lepiej patrz na drogę – mruknęłam bez entuzjazmu, próbując wmówić sobie, że temperatura na zewnątrz wcale nie spadła poniżej zera.

Cholera, byłam pół-wampirem; moje ciało miało dobrych trzydzieści osiem stopni. Wychowywałam się w Phoenix, jednym z najgorętszych miast, w którym podczas zimy temperatura była wyższa niż latem w Forks. Ledwo przywykłam do klimatu stanu Waszyngton, a teraz oczekiwano ode mnie, że wytrzymam na Alasce?!

Mimochodem pomyślałam o jakże różnej ode mnie Melindzie. Moja nieżyjąca przyjaciółka byłaby z pewnością zachwycona śniegiem i prawdziwą zimą – pewnie wirowałaby dookoła, wystawiając twarz w stronę nieba i radując się każdą śnieżynką. Próbowałaby nakłonić mnie do śmiechu i wspólnej zabawy, raz po raz powtarzając, że po prostu nie wyobraża sobie jak można nie lubić tego miękkiego puchu. Przy niej może nawet bym się przełamała i jakoś entuzjastyczniej podeszła do mrozu, rozgrzewając się samą jej radością.

Ale jej tutaj nie było. Nigdy więcej nie miało jej być. Nawet najstaranniejsze wyobrażenia nie miały sprawić, że poczuję się w jak jej towarzystwie, podobnie jak najgorętsze myśli nie mogły mnie rozgrzać. W tym momencie niechętnie musiałam zgodzić się z tym, co zawsze powtarzali Wingerowie: najwyraźniej faktycznie byłam całkiem pozbawiona wyobraźni.

– Bello, wiesz jakie są szansę na to, że spowoduję wypadek? – Edward parsknął śmiechem i z powątpieniem spojrzał na moje zapięte pasy.

Spojrzałam na niego urażona.

– Nie zapominaj, że zaledwie kilka tygodni temu byłam człowiekiem – rzuciłam, broniąc swoich przyzwyczajeń. – Poza tym jeździsz jak wariat, a po twojej wypowiedzi wnioskuję, że jednak istnieje taka możliwość, nawet jeśli bardzo mało prawdopodobna.

Zauważyłam, że wywraca oczami, co w jednakowym stopniu doprowadzało mnie do szału i sprawiało, że nie potrafiłam się na niego porządnie zezłościć – w końcu sama nie raz reagowałam podobnie, hipokryzją więc byłoby komentowanie takiego zachowania.

– Jeśli nawet, ucierpiałby jedynie samochód i to, co na niego wpadnie – przyznał w końcu, "na odczepnego".

– I ja przy okazji – dorzuciłam, choć osobiście nie miałam nic przeciwko jego stylowi jazdy. Byłam przekonana, że doskonale, ale i tak spojrzał na mnie nieco speszony.

– Wyciągnąłbym cię z auta, zanim doszłoby do zderzenia – zapewnił z przekonaniem, dostrzegłam jednak, że wskazówka szybkościomierza przesunęła się odrobinę w lewo. Nie powstrzymałam się od złośliwego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA II: ODRODZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz