14. Bal

830 55 22
                                    

Dwa dni, dzielące mnie od balu, zleciały jak z bicza strzelił. A wszystko za sprawą jednej cudownej osoby.

Santiego.

Po rozmowie z Edwardem prawie natychmiast położyłam się spać. Byłam niemal pewna, że przez całą noc nie zmrużę oka – nadmiar myśli, poza tym pierwszy dzień w zupełnie nowym miejscu – zasnęłam jednak prawie natychmiast. Jakby tego było mało, obudziłam się zadziwiająco rześka i pełna energii; umysł miałam jasny, myślałam trzeźwo jak nigdy i momentalnie wszystkie moje wczorajsze problemy wydały mi się bezsensowne i głupie.

Rozwiązanie zaś pojawiło się samo, wraz z Santiego, który z rana zapukał do drzwi mojej komnaty i zaproponował, że oprowadzi mnie po zamku.

Okazało się, że posiadłość otoczona jest rozległymi ogrodami, pełnymi bujnej roślinności i kolorowych kwiatów, które upajały swoim słodkim zapachem. Czułam się cudownie, mogąc powolnym krokiem spacerować wśród tych wszystkich cudów natury, z Santiego u boku; intensywne słońce, którego promieni nie miałam okazji zaznać od czasu wyprowadzki z Phoenix, igrały na marmurowej skórze wampira, wprawiając ją w lśnienie, co nadal było dla mnie zjawiskiem niezwykłym i intrygującym.

– Jak ci się spało? – zagadnął nagle Santiego.

Spojrzałam na niego z lekko rozmarzonym uśmiechem.

– Szczerze powiedziawszy, dawno się tak dobrze nie wyspałam – wyznałam mu z entuzjazmem. – Właściwie... – zaczęłam, urwałam jednak raptownie i zatrzymałam się. Spojrzał na mnie pytająco, nieco zaniepokojony moją gwałtowną reakcją. – Właściwie nie spałam od dnia swojej przemiany – uświadomiłam sobie, dziwiąc się nieco, że dotarło to do mnie dopiero teraz.

Mogłabym przysiąc, że przez twarz Santiego przebiegł ledwo zauważalny cień, który zniknął prawie natychmiast, zignorowałam go więc, uznając, że to po prostu gra świateł i mojej wyobraźni.

– Pewnie po prostu byłaś zmęczona – uspokoił mnie. – Jesteś niezwykła, Bello, możliwe więc, że są sytuacje w których jednak potrzebujesz snu – zasugerował, wzruszając ramionami. Zaraz po tym uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę. – Jesteś we Włoszech, więc korzystaj z tego – zachęcił mnie, chcąc zmienić temat; wyraźnie starał się bym przestała zadręczać się czymś, co chyba faktycznie nie było groźne.

Przygryzłam dolną wargę w zamyśleniu. Teoria Santiego była dla mnie nieco naciągana; w końcu przez ostatnie tygodnie żyłam w ciągłym stresie, co zdecydowanie bardziej męczyło psychicznie niż podróż na sąsiedni kontynent, a jednak nie byłam w stanie położyć się ot tak i zasnąć. Jak dla mnie, miałam jednak powód by się tym zamartwiać i pewnie powinnam była poszukać Carlisle'a, by z nim o tym porozmawiać, ale ciepły uśmiech Santiego sprawił, że pośpiesznie wyrzuciłam te myśli z głowy.

Bez wahania ujęłam jego dłoń, pozwalając by zaprowadził mnie w głąb ogrodu, podejmując tym samym decyzję, która mogła zmienić wszystko.


Przez całe dwa dni praktycznie nie widziałam się z moją rodziną. Santiego wypełnił mój wolny czas, wyciągając mnie na spacery po zamku, później poza nim (wieczorami, tuż po zachodzie słońca, zabierał mnie do miasta, choć nawet wtedy dla pewności chodził w swojej ciemnej pelerynie). Podobało mi się to, zwłaszcza długie rozmowy, które prowadziliśmy; szybko przekonałam się, że mogę mu powiedzieć dosłownie wszystko. Była to cudowna świadomość; od dawna potrzebowałam kogoś, kto by mnie wysłuchał.

Potrzebowałam przyjaciela – taka była prawda. Od śmierci Melindy nie miałam nikogo, a i jej nie mogłam powiedzieć praktycznie niczego, kiedy jeszcze żyła. Był jeszcze Jacob. On wiedział o wszystkim, ale nasze relacje stały się zbyt skomplikowane i przez nasz wyjazd jeszcze w pełni się nie ustabilizowały.

ANOTHER TWILIGHT STORY [KSIĘGA II: ODRODZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz