13.

954 66 5
                                    

Tydzień minął w tak szybkim tempie, że straciłem kompletnie poczucie czasu.

Za niedługo będzie bal. Nadal nie wiem czy iść, bo w sumie nie mam z kim. Ale jak to mówiła Samantha, to może mi dobrze zrobić. A jej warto posłuchać, przekonałem się o tym.

Quentin znowu mnie unika, z czego niezmiernie się cieszę. Teraz czuję się o wiele lepiej. Można powiedzieć, że wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku. Odkąd raz się pociąłem nie chciałem próbować znowu. Siniaki zaczynają się goić i nic mnie nie boli.
Ale nadal męczy mnie jedno.

Co wymyślił Archie? Czy nadal chcę pobić Monroe czy ma inny pomysł?

Wielkokrotnie mu mówiłem, żeby nic nie robił. Może znudziło mu się uprzykrzanie mi życia, więc po co cokolwiek robić?

Leżałem tak z przymkniętymi oczami, gdy usłyszałem dźwięk, jak gdyby ktoś rzucał czymś w okno. I kolejny raz, chyba ta osoba rzuca kamieniami. Czy komuś naprawdę odbija? W sobotę o dziesiątej rzucać kamieniami w okno? Wstałem i sprawdziłem, kto jest tego sprawcą. Otworzyłem okno i przez nie wyjrzałem. Mogłem się tego spodziewać. To był Andrews.

Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się promiennie i pomachał mi, a ja popatrzyłem na niego jak na kogoś niespełnego rozumu.

Co on jeszcze wymyśli, aby mnie obudzić?

Rok temu włamał mi się do domu i oblał wodą! Dobrze, że byłem sam..

- Odbiło ci? Szybę mi wybijesz! - Krzyknąłem w jego stronę.

- A jak cię miałem obudzić? Nie odbierałeś telefonu. - Wzruszył jedynie ramionami. Udałem oburzonego, ale mimo wszystko chciało mi się śmiać.

- Może dlatego, że ludzie w nocy śpią? - Spytałem z sarkazmem. - Nieważne, otworzyć ci?

- Mogę wejść przez okno, jak na tych wszystkich kiczowatych romansidłach. - Odpowiedział, uśmiechając się i zakładając ręcę na biodra.

- Wolę jednak współczesne metody wchodzenia to domu. Poczekaj tylko zejde na dół.

Ubrałem jakieś szorty i udałem się tak jak mówiłem, na korytarz, prosto do drzwi.

Odkluczyłem je i wpuściłem rudzielca do domu.

- Więc, co cię do mnie sprowadza? - Spytałem zaciekawiony, gdy usiedliśmy na kanapie, pijąc przygotowane przeze mnie kakao. Tak jak kiedyś, bo wiele się zmieniło w przeciągu jednego roku. Nasza przyjaźń wisiała na włosku, gdy byłem w stanie silnej depresji. Teraz jest chyba lepiej, przynajmniej ja tak myślę.

- Nuda. I ogółem, muszę się tobie wygadać, bo jesteś moim przyjacielem i mogę ci zaufać. - Powiedział patrząc na mnie smutnym wzrokiem.

- O co chodzi? - Byłem zmartwiony.

- Tata stracił pracę, ledwo wiążemy koniec z końcem, a na domiar złego Veronica powiedziała, że ona nie może mi odpowiedzieć tym samym, wiesz o czym mówie... Dobija mnie też fakt, że nawet nic nie zrobiłem przez te pieprzone trzy lata, aby ci ten idiota dał spokój... - W jego oczach pojawiły się łzy.

- Ej, spokojnie, nie mam ci tego za złe, sam ci mówiłem, że nie chcę, aby mi pomagano. - Dotknąłem jego ramienia. - Jeśli chodzi o Veronicę, to można było się tego spodziewać, jest młodsza, napewno nie chcę robić ci nadziei, ale to tylko parę dni, tygodni, a może miesięcy kiedy powie ci to samo.. A co do twojego taty to może zgłosi się do pracy u mojego ojca? - Spytałem, sam zaskoczony tą propozycją.

- Naprawdę, zgodziłby się?

- Myślę, że tak. Zapytam go o to, jak wróci. - Zapewniłem go.

(un)happy | Jughead Jones *KOREKTA*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz