16.

844 71 11
                                    

Dyrektor siedział, opierając się wygodnie na krześle i łącząc dwa palce wskazujące ze sobą. Obserwował nas w milczeniu, które w moim mniemaniu wydawało się wiecznością. Pierwszy raz trafiłem do tego gabinetu i szczerze mówiąc, chciałbym, aby to był również ostatni raz.

- Panowie, czekam na wyjaśnienia dotyczące zdarzenia jakie miało miejsce. No, śmiało.

- Jones się na mnie rzucił. - Odparł Quentin.

- Bo miałem powód! - Powiedziałem trochę za głośno.

- Cisza! - Krzyknął czarnoskóry mężczyzna, lecz póżniej dodał, już spokojniejszym tonem. - Nie chcę, abyście się kłócili. Monroe, opowiedz mi całe zdarzenie, później ty Jones. - Tu skierował spojrzenie na mnie, ale znowu powrócił do osoby Quentina.

Czy to dziwne, że już się go nie boję?

- Po prostu, szedłem obok stolika przy którym siedział razem z Andrewsem i Lodge, podszedł do mnie i mnie uderzył z pięści w twarz. - Wytłumaczył, a ja myślałem, że może by tak jeszcze raz mu przyłożyć.

- Było tak? - Pytanie zostało skierowane do mnie.

- Pomijając to, że mówił rzeczy nie na miejscu o praktykantce, to tak, prawda. - Warknąłem w stronę bruneta, ale dyrektor niezbyt się tym przejął.

-Cóż, obaj musicie zostać ukarani. Nie sądziłem, że po tym niedawnym wybryku znowu dojdzie do bójki. A zwłaszcza nie spodziewałem się tego po tobie, Jones...- Urwał na chwilę. -A więc, zostaniecie ukarani naganną od dyrektora, na czerwono. I żeby mi to był ostatni raz, jak się bijecie, zrozumieliście? - Zmierzył nas surowym wzrokiem znad swoich okularów.

- Tak. - Powiedzieliśmy jednocześnie.

- To dobrze, możecie iść. I mam nadzieję ,że nie do zobaczenia, przynajmniej nie w tym gabinecie.

Udaliśmy się do wyjścia. Zamknąłem drzwi do gabinetu dyrektora i gdy to zrobiłem od razu Quentin złapał mnie za koszulkę, przygwożdżając do ściany.

- Słuchaj, Jones, jeśli myślisz, że ci to przepuszczę to się, kurwa, grubo mylisz. - Wycedził przez zęby.

- Bo co mi zrobisz? Już się ciebie nie boję, Monroe. Wystarczyło tylko raz ci się postawić. - Powiedziałem z powagą, przenikając go wzrokiem.

- Puść go. - Obok nas zmaterializował się Arch, a brunet jak na zawołanie po chwili mnie puścił.

- To jeszcze nie koniec.

- To właśnie był koniec. - Uśmiechnąłem się pewnie, a on odszedł, obserwując mnie do czasu zniknięcia za ścianą.

- I jak? - Spytał od razu.

- Skończyło się naganą, nic szczególnego.

- Tyle dobrze. Jednak mnie posłuchałeś. - Uśmiechnął się lekko.

- Warto było. Jak ja mogłem mu na to pozwalać, sam nie wiem. - Westchnąłem.

- Musiał cię czymś naprawdę wkurzyć, bo taki agresywny nigdy nie byłeś.

- Obraził Samanthę, a ja na to nie mogłem pozwolić.

- Zrobiłbym to samo co ty, gdyby obraził Veronicę, więc nie dziwię ci się.

- Właściwie to gdzie ona jest?

Boję się, że od teraz uważa mnie za takiego, który wdaje się w bójki, a nie tego chłopaka, którego poznała. Muszę jej to wytłumaczyć, najlepiej teraz.

- Skończyła praktyki, mówiła mi. Chyba wraca na uczelnię, wiesz, papiery i te sprawy. - Wytłumaczył.

- Rozumiem. Chciałem z nią pogadać.

(un)happy | Jughead Jones *KOREKTA*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz