2

8.7K 370 9
                                    

AARON

- Pamiętaj, że odbierasz Vanesse z lotniska. - przypomina mi po raz setny Ali. Ja rozumiem, że może się denerwować, ale przecież wszystko już jest ustalone. Jedynym powodem do nerwów jest Vanessa, która zaproponowała, że to ona kupi ubranko do chrztu dla Rose, a nie odzywała się od trzech dni. Nawet nie wiadomo czy przyleci tym samolotem, bo w sumie nie powiedziała, o której tu będzie, no ale to jest jedyny samolot przed 10. - Może jedz już. Co jak samolot przyleci szybciej? Ona nawet nie wie, gdzie mieszkamy.

- Ali uspokój się. Samoloty jak już coś to się spóźniają, a nie przylatują szybciej. - mówię z nutą ironii w głosie, ale naprawdę nie wiem czym, aż tak bardzo się stresuje. Jak nie będzie wiedziała, gdzie jechać to zadzwoni. - Ale dobrze. Już jadę. - mówiąc to, zabieram z fotela marynarkę i jadę na lotnisko.

Po drodze zastanawiam się jak ja ją znajdę, przecież nawet nie wiem, jak wygląda.
- Jak Vanessa ma na nazwisko? - pytam, kiedy Luke odbiera.
- Nie wiem - odpowiada - Poczekaj - słyszę, jak gdzieś idzie i mówi coś do Alice, a ta mu odpowiada. - Lovato. Vanessa Lovato. No, chyba że za mąż wyszła, w co wątpię. Ona jest gorsza ode mnie.
- Dobra dzięki. - przerywam mu, zanim się rozkręci.
Kiedy wchodzę do sali przylotów, jest tam pełno ludzi, ale i tak podchodzę do jednego z pracowników lotniska, który zajmuje się obsługą bagaży.
- Przepraszam. Czy samolot z Rio de Janeiro już przyleciał?
- Właśnie wylądował. - informuje mnie i odchodzi do taśmociągu.

- Przepraszam. Będzie jeszcze panu potrzebna ta tabliczka? - pytam faceta, który właśnie odebrał, tego kogo miał odebrać, bo ja oczywiście zapomniałem o jakiejś kartce.
- Proszę - podaje mi ją, a ja na odwrocie pisze jej nazwisko i staje obok innych ludzi, którzy czekają na ten sam lot.

Po kilkunastu minutach wreszcie pojawiają się ludzie, żeby odebrać bagaże. A ja staram się wypatrzeć Vanesse, chociaż z opisu Ali niewiele zrozumiałem. Tak zapatrzony nie zauważam mężczyzny z ogromną walizką i na niego wpadam. Tabliczka wypada mi z rąk i śliska się po podłodze.
- Przepraszam - mówię i szybko go wymijam, szukając tabliczki, ale przede mną podnosi ją jakaś dziewczyna.
- To moje - mówię do niej, chwytając za tabliczkę.
- Raczej moje - odpowiada.
- Co? - pytam, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Moje nazwisko ma pan napisane na kartce. - odpowiada, uśmiechając się szeroko.
- Vanessa?
- Tak, a ty? - pyta, podając mi rękę.
- Aaron. Ali mnie po ciebie wysłała. - mówię, biorąc od niej walizkę i ruszam w stronę samochodu. Nie spodziewałem się, że ona będzie taka piękna. - Wpadła wręcz w panikę, bo nie odbierałaś telefonu od trzech dni.
- Zgubiłam telefon. I nie miałam jak zadzwonić. Numeru na pamięć nie pamiętam. - wsiadamy do samochodu i ruszam w stronę domu Luke i Alice. - Ty jesteś tym przystojnym chrzestnym tak? - pyta, a ja wybucham śmiechem. - No, co? Ali cię tak opisała i że byśmy idealnie do siebie pasowali. W co wątpię.
- A to niby dlaczego?
- Z tego, co mi opowiadała, ty chcesz rodziny, żony w domu, a ja przez cały rok mieszkam w hotelu. - odpowiada.
- Nie przeszkadza ci to? Nie chciałabyś spędzać więcej czasu w domu?
- Nie. Sama sobie takie życie wybrałam. Co miesiąc jestem w innym miejscu. Moje życie to niekończąca się impreza. Nie mogłabym nagle żyć w jednym miejscu, wychowywać rozwydrzone dzieciaki i gotować obiadki mężusiowi.
- Ale to w tym złego. Miałabyś kochającą rodzinę. - naprawdę nie rozumiem tej dziewczyny, a znam ją dopiero dwadzieścia minut.
- A do tego rozstępy po ciąży, brak czasu dla siebie, przez co zaczęłabym się zaniedbywać, a mój kochający mąż znalazłby sobie młodszą i ładniejszą. Nie, dziękuję. Poza tym dzieci by mnie ograniczyły. Ja nienawidzę być ograniczana. - i już wiem, że jej nie polubię, może i jest ładna, ale nienawidzę kobiet, które nie chcą mieć dzieci, bo ciąża zniszczy im figurę.
- Nie żyjemy w średniowieczu, kobiety nie siedzą tylko w domu, większość pracuje. A ty jesteś po prostu zapatrzona w siebie.
- Dobra. Skończ. Mów co chcesz, ale mnie nie obrażaj. Mam swoje zdanie i go nie zmienię. - na szczęście właśnie zatrzymuję się pod domem, a Vanessa wyskakuje z samochodu, zanim jeszcze zdążył się zatrzymać.

VANESSA

- Co za idiota! - mówię do Ali, zaraz po tym, jak wylewnie mnie przywitała - Jak ty mogłaś powiedzieć, że byśmy do siebie pasowali. Znamy się jakieś 20 minut, a on już zdążył mnie obrazić!
- Co? - pyta zdziwiona - Aaron jest dżentelmenem, nie obraża kobiet.
- Powiedział, że jestem zapatrzona w siebie.
- Bo jesteś - odpowiada z bezczelnym uśmiechem i podaje mi Rose. Nie. Przecież ja nigdy noworodka nie miałam na rękach. - Gdzie masz ubranko? - pyta.
- W walizce. To może ja pójdę poszukać, a ty ją weźmiesz? - sugeruję, szczerze boję się, że zrobię jej krzywdę.
- Ja poszukam, a ty się wczuj w rolę cioci. - Ali odpowiada i szybko wychodzi.
Patrzę na niemowlę w moich ramionach i zastanawiam się, dlaczego ludzie tak bardzo chcą mieć dzieci, dobra może są słodkie, ale są też cholernym obciążeniem. Może ja po prostu do tego nie dorosłam.
Postanawiam poszukać Luke, żeby wcisnąć mu Rose, na szczęście, albo raczej nieszczęście wchodzi do domu razem z tym idiotą.
- Vanessa - krzyczy - Jak ja cię długo nie widziałem.
- Super. Weź ją - wciskam mu Rose.
- Ok. Ale wiesz, że będziesz musiała trzymać ją do chrztu. Boisz się dzieci? Czy jak?
- W życie bliższego kontaktu z tak małym dzieckiem nie miałam, czego ty ode mnie wymagasz? - odcinam się, a idiota patrzy na mnie z głupkowatym uśmiechem. - A ty, z czego się cieszysz? - pytam go, a on tylko podnosi ręce w geście poddania.
- Znalazłam. Co było trudne. Wiesz jakie cuda ty masz w tej walizce? - podaje mi ubranko i zabiera córkę Lukowi i podaje mi ją. - No, to teraz ją przebierz, tylko szybko, bo się do kościoła spóźnimy.
- Jak ja nawet nie wiem co do czego?

Boże ratuj!!!

Wyswatani✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz