Chapter seven

1.5K 53 3
                                    

Wszędzie dookoła czysta woda. Na dnie spoczywały wszelakie muszelki, te piękne, wyraziste i te lekko zniszczone. Wiatr kołysał moje długie włosy. Wspaniałe uczucie, być w miejscu bez zmartwień i stresu. Odpoczynek tutaj jest na porządku dziennym, ale i nawet wskananym. Malewidy są rajem nie jednego człowieka. Nie dziwię się, jest tutaj jak w raju. Chciałabym zostać tutaj na zawsze, lecz to się nie stanie, gdyż to nie dzieje się naprawdę. Nie jest to mój kolejny wymysł wyobraźni tylko sen. Tak zgadza się sen. Ta piękna abstrakcja jest najlepszą rzeczą, którą widziałam. Moim marzeniem jest kiedyś wyjechać tam. Ale tym razem tak naprawdę...

Z niesamowitego snu obudził mnie dziwny hałas. Jakby stukanie po szybie. Wstałam z łóżka i skradałam się powoli do balkonu. Otworzyłam go, ale nikogo w nim nie było. Żadnej żywej duszy. Nic. Pewnie był to wiatr. Wróciłam do łóżka i pogrążyłam się w sen. Oby on wrócił. Oby Malediwy wróciły.

Rano przywitała mnie dziewczyna. Było jednak coś nie tak. Nie wiedziałam jednak co takiego. Dam ochłonąć jej emocją, widać dręczyło ją coś. Mocno ją przytuliłam i nie odezwałam się słowem. Sztuką nie jest wspieranie drugiej osoby poprzez grę słowną, ale zrozumienie jej bez słów, dać się wyżalić i wiedzieć co, kiedy i jak się wypowiedzieć. Było to nielada wyzwaniem, gdyż jeden błąd może kosztować drugą osobę cierpieniem małym bądź dużym. Trzeba się pilnować i wiedzieć kiedy i jak odpuścić.

Po dłuższej chwili puściłam ją i wytarłam jej łzę. Zaproponowałam zejście do kuchni i zrobienie śniadania. Przyjaciółka bez wahania zgodziła się i szybkim trafem znalazłyśmy się w pomieszczeniu. Otwarłam lodówkę i wyjęłam potrzebne produkty do sporządzenia kanapek. Zhavia zaparzyła herbaty. Ziołowe oczywiście. Ona też ubóstwiała ten smak herbat. Innych nie piłyśmy, owszem owocowe są dobre, ale na dzień dzisiejszy preferujemy ziołowe. Niech tak zostanie. Na chleb nałożyłam maleńką warstwę masła, gdyż w dużej ilości mam do niego wstręt.

Pani Octavia pojechała do pracy i zostałam sama z Zhavią. Mogłyśmy więc szczerze porozmawiać.

– Też słyszałaś w nocy jakiś hałas?

– J-Ja? Umm... Nie.

– Zhavia, co jest?

– Ohh... Nie podobała mi się wczorajsza impreza, a raczej... no wiesz.

– Nie przejmuj się nim.

– Łatwo ci tak mówić, to nie ciebie dotykał!– podniosła głos.

– Spoliczkowałaś go!– zaśmiałam się, a na przyjaciółce twarzy pojawił się lekki uśmiech– Największego twardziela w szkole.

– To fakt– zaśmiała się.

*Oczami Zhavii*

Nie mogę jej powiedzieć całej prawdy. To co zaszło między mną a Vincentem było za bardzo upokarzające. Muszę ochłonąć i przeczekać to. Kiedyś nadejdzie odpowiedni moment. Może.

– Chodźmy się przebrać i pójdziemy na zakupy– podsunęłam ten pomysł aby skończyć ten temat.

– Marzę o tym– zaśmiałyśmy się i weszłyśmy z powrotem do mojego pokoju.


True Love? /Finn Wolfhard ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz