Bucky miał wrażenie, że to, co się dzieje na sali rozpraw to jakiś żart. Z nieznanych mu przyczyn Tony nie pojawił się na rozprawie. Sędzia powiedział, że Stark przekazał zwolnienie lekarskie, a jego nieobecność jest spowodowana kiepskim stanem zdrowia. Bucky jakoś w to nie wierzył, zwłaszcza, że gdyby tak było, to Steve nie wyglądałby tak spokojnie. W każdym razie w zastępstwie prokurator powołał na świadka człowieka, który sprzedał Bucky'emu drzwi gdy Odyn je zniszczył i Barnes naprawdę miał wrażenie, że to kiepski żart.
- Nazywa się Pan Robert Stevenson i pracuje w sklepie "Sezamie otwórz się"?
- Tak? - mężczyzna wydawał się dość niepewny.
- Czy sprzedał Pan oskarżonemu drzwi?
- Wydaje mi się, że tak...
- Wydaje się? - drążył prokurator.
- Nasz sklep obsługuje kilkaset ludzi dziennie, naprawdę nie jestem w stanie zapamiętać każdego klienta, chociaż ten tutaj wydaje mi się znajomy... Tak, na pewno u nas był, jeszcze przed Gwiazdką.
- Czy wydawał się nieprzyjemny? Agresywny? Czuł się Pan zagrożony w jego towarzystwie?
- Zachowywał się jak normalny człowiek, który chce kupić drzwi, na litość Boską!
- Proszę nie podnosić głosu! Czy Oskarżony wspominał coś o okolicznościach, dlaczego potrzebuje drzwi?
- Nie bezpośrednio. Ale rozmawiał ze swoim towarzyszem, mówił coś, że to ojciec tego człowieka zniszczył mu drzwi i potrzebuje innych. Ale wydawał się być całkiem rozbawiony, więc równie dobrze mógł żartować.
Bucky nie mógł już się dłużej powstrzymać i zaśmiał się, szybko tuszując to udawanym atakiem kaszlu.
- Oskarżony dobrze się czuje? - zainteresował się sędzia.
- Tak, przepraszam, wysoki sądzie - odpowiedział Bucky podnosząc się z miejsca. Mark już go wyszkolił, że najważniejsza w sądzie jest pokora, czasami trzeba się płaszczyć, żeby zrobić dobre wrażenie. Zwłaszcza, że w jego obecnej sytuacji dobre wrażenie mogło być jedynym, co mu pozostało.
- Niech pan zajmie miejsce - odpowiedział sędzia. - Niech pan kontynuuje przesłuchanie, panie Avery.
Bucky usiadł, sadowiąc się na tyle wygodnie jak był w stanie na krześle i wrócił do obserwowania biednego Roberta Stevensona.
***
- Stevie, co się dzieje ze Starkiem? - zapytał od razu Bucky ledwie Rogers przekroczył drzwi celi.
- Przecież mówili w sądzie, jest chory - odparł Steve obejmując go lekko. Dopiero wtedy kontynuował półgłosem.
- Parę dni po tym, jak cię zamknęli, Rhodes miał wypadek na misji, był sparaliżowany, ale straciliśmy z nim kontakt. Trzy dni temu po Tony'ego przyleciał ktoś z Wakandy, podobno to oni mają Rhodeya i chcieli, żeby Tony się tam pojawił, więc poleciał.
- Czy to nie jest zbyt niebezpieczne, puszczać go do jakiegoś tajemniczego kraju w środku Afryki? - odparł równie cicho Bucky.
- Zapytałem o to samo, ale wiesz, że on i Rhodes są dla siebie jak bracia, pojechałby dla niego na dno jeziora, gdyby musiał. I vice versa.
Bucky w końcu przerwał uścisk i uśmiechnął się.
- Oby szybko wyzdrowiał - powiedział już głośno. - Jak się trzymasz?
- Tęsknię - odpowiedział krótko Steve wzruszając ramionami. - Łóżko jest stanowczo za duże, kiedy nie ma cię obok.
- Miejmy nadzieję, że to już niedługo. Nie mogą mnie sądzić w nieskończoność, prawda?
CZYTASZ
Wings of love
FanfictionNowy rozdział w każdą sobotę! I proszę mi Nie Grozić z powodu wydarzeń w tym opowiadaniu. Jeszcze jedna taka sytuacja i cofnę publikację bo nawet nie chce mi się tym denerwować. "Steve Rogers nigdy nie uwierzył, że Bucky odszedł na zawsze" I faktycz...