LXXIV

693 71 3
                                    

Co tydzień mówię sobie, że napiszę rozdział więcej, nigdy mi się to nie udaje i piszę większość na chwilę przed dodaniem. Ale w tym tygodniu jeszcze mi się udało, pytanie jak długo, także zagrożenie brakiem rozdziału nadal żywe.
Tymczasem zapraszam na rozdział :D
----
Bucky'emu nie podobała się sytuacja. Wyjechał razem z resztą Avengers na misję, gdzie mieli pozbyć się kolejnej bazy Hydry. Z początku naprawdę się cieszył, bo przynajmniej mógł mieć Steve'a na oku. Okazało się jednak, że został wyznaczony do ubezpieczenia drużyny z odległości, korzystając z jego snajperskiego doświadczenia. Został zmuszony do zajęcia pozycji na wzniesieniu, skąd był dobry widok na wyjście z bazy. Rozłożył na śniegu plandekę i broń snajperską, a potem ułożył w pozycji by być gotowym do natychmiastowego rozpoczęcia ostrzału.
- Czarna Wdowa do Białego Wilka, jak mnie słyszysz? - usłyszał nagle w słuchawce, którą miał w uchu.
- Głośno i wyraźnie - odpowiedział, lekko zaniepokojony. - Wszystko w porządku?
- Jak najlepszym, po prostu sprawdzam łączność. Nasi dwaj geniusze próbują otworzyć drzwi bez zaalarmowania ludzi w środku, a Steve próbuje wytłumaczyć Thorowi, że jeśli rozwali drzwi Mjolnirem to nie będzie liczyło się jako zaskoczenie.
Bucky parsknął śmiechem.
- Wiem, że wolałbyś być tu z nami i pilnować Steve'a, ale wsparcie na zewnątrz, zwłaszcza takie, naprawdę nam się przyda.
- Wiem, wiem. Zabrzmi to pewnie dziwne, ale... Szczerze mówiąc to całkiem miłe wrócić do tej broni. Przez chwilę mogę udawać, że nic się nie wydarzyło. Jakbym został w czterdziestym czwartym.
Gdzieś w tle usłyszał głos Tony'ego "Weszliśmy! Tasha, kończ pogaduszki, mamy robotę!"
- Słyszałeś - rzuciła Natasha. - Uważaj na siebie. I na nas.
- Wy też uważajcie - odpowiedział. - Bez odbioru.
Po drugiej stronie zapadła nieprzyjemna dla Bucky'ego cisza. Nie zamierzał jej przerwać bez powodu, wiedział, jak ważne dla reszty jest skupienie się na zadaniu. Westchnął cicho i znów spojrzał na bazę przez przytwierdzoną do broni lunetkę. Nic nie wskazywało na to, że w środku toczy się walka. Przeniósł wzrok na wejście do budynku. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Nagle drzwi otworzyły się powoli i wymknął się przez nie mężczyzna w czarnym mundurze, z symbolem Hydry na ramieniu. Bucky zmarszczył brwi i dotknął słuchawki, by nawiązać kontakt.
- Biały Wilk do Czarnej Wdowy, jak mnie słyszysz? - powiedział szybko.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo jesteśmy trochę zajęci! - w tle głosu Natashy było słychać odgłosy walki.
- Nikt z naszych nie ma na sobie munduru Hydry?
- Po co ktoś miałby... Szlag... - Romanoff urwała na chwilę, najprawdopodobniej by znokautować przeciwnika. - Po co ktoś miałby zakładać mundur Hydry?
- Dla kamuflażu, w wojsku czasem się tak robiło - odparł Bucky.
- Nikt z naszych nie ma munduru Hydry. Coś jeszcze? - Natasha brzmiała na zniecierpliwioną.
- Bez odbioru - rzucił tylko Barnes i na nowo skupił pełną uwagę na zewnętrzu bazy. W czasie gdy kontaktował się z Natashą z budynku wyszło kilku kolejnych mężczyzn, wszyscy w czarnych mundurach z czerwonym symbolem Hydry.
Pierwszy strzał był niepewny, jakby Barnes pierwszy raz miał kontakt z bronią. Później jakby wszystko wróciło, jakby ostatnie siedemdziesiąt lat nigdy się nie wydarzyło. Jedenaście celnych strzałów później cały oddział leżał martwy na ziemi.
- Kapitan Ameryka do Białego Wilka, wszystko w porządku? Słyszeliśmy strzały - usłyszał w słuchawce zaniepokojony głos Steve'a.
- Ze mną tak, z nimi gorzej - odparł Bucky uśmiechając się pod nosem.
- Z nimi?
- Jakiś niewielki oddział. Próbowali coś wynieść, zostało po nich jakieś pudło, niech ktoś z was je przejmie, musi być ważne, skoro pilnowało go dwunastu ludzi.
- Przekażę. Na pewno wszystko z tobą w porządku?
- Na pewno - Bucky poczuł ciepło rozlewające się w jego piersi na myśl o tej trosce Steve'a. - Kończcie robotę i wychodźcie stamtąd, ja też się o was martwię.
- Bez odbioru - odpowiedział szybko Steve i coś w jego głosie sprawiło, że Barnes poczuł ukłucie niepokoju. Nie minęło dziesięć minut gdy reszta drużyny wybiegła z budynku. Ktoś podniósł pudło, o którym wspomniał Steve'owi Bucky. Co przeraziło Barnesa to fakt, że Thor trzymał jakąś nieruchomą postać w ramionach.
Bucky zmusił się by jeszcze raz spojrzeć przez lunetkę na budynek by upewnić się, że nikt nie podąża za jego towarzyszami. Potem zawiesił broń na ramieniu i puścił się biegiem w stronę Quinjeta. Wpadł na pokład, rozglądając się za rannym.
- Bucky! Nic ci nie jest? - Steve chwycił go za ramiona. Barnes odetchnął z ulgą i objął go na moment.
- Mi nic, tobie też... Ale widziałem... Ktoś jest ranny? - zapytał, odsuwając się.
- Tony oberwał - odparł Rogers. - I przez to elektronika w zbroi padła, nie możemy jej zdjąć...
- Pozwólcie mi pomóc - przerwał mu Bucky zsuwając z ramienia broń. - Elektronika nie mogła "paść", reaktor łukowy nie może przestać działać...
Podszedł do leżącego na podłodze statku Starka i pochylił się nad nim. Reaktor w jego piersi nadal świecił jasnym światłem co znaczyło, że z elektroniką było wszystko w porządku. Problem w braku możliwości dostania się do zbroi musiał leżeć gdzie indziej.
- Loki was zabije, zdajecie sobie z tego sprawę? - rzucił cicho podnosząc głowę, napotykając spojrzenie Steve'a.
- To nie nasza wina, nie mogliśmy nic zrobić...
- Jego to nie będzie obchodziło. Tak jak ja obwiniałem resztę drużyny kiedy myślałem, że nie żyjesz.
Nikt nie odpowiedział, a Bucky znowu spojrzał na Tony'ego.
- Jarvis, protokół 135289, sytuacja krytyczna - powiedział nagle. Wstrzymał oddech bojąc się, że Tony zdążył zmienić komendy, albo że po prostu się nie uda. W końcu, po chwili, która trwała godziny, hełm otworzył się. Tony był nieprzytomny i miał strużkę krwi cieknącą z kącika ust, ale oddychał.
- Sam, zajmij się nim. Resztę zbroi da się już po prostu zdjąć - Bucky podniósł się z podłogi robiąc miejsce dla mężczyzny przy boku Starka. Usiadł na podłodze zamykając na moment oczy.
- Przyzwyczaisz się - powiedziała mu Natasha siadając obok niego. - Do tego strachu o resztę. Jeszcze kilka misji i nie będziesz tego tak przeżywał.
- Skąd wiedziałeś jak otworzyć zbroję? - zapytał go Rhodey. - Nawet mi nie powiedział...
- Nie miej mu tego za złe - odparł Barnes. - Mi też nie chciał mówić, ale naciskałem. Kiedyś pytałem go o to, co by było gdyby podczas misji został ranny bez uszkodzenia zbroi. Opowiedział mi, że wtedy zbroja zamknie się na cztery spusty na wypadek, gdyby wzięli go jako zakładnika. Ale drążyłem temat tam długo, aż nie powiedział mi jak to cofnąć gdybyśmy to my chcieli się do niego dostać.
- Czemu aż tak ci na tym zależało? - Rhodes zmarszczył brwi.
- Bo nie zniósłbym, gdyby zginął na moich oczach, będąc na wyciągnęcie ręki, ale nie byłbym w stanie mu pomóc. Jesteś żołnierzem, wiesz, o czym mówię.
Mężczyzna pokiwał głową i odwrócił wzrok, patrząc na Tony'ego.
Gdy wrócili do wieży Loki udawał, że nie obwinia ich za fakt, że Tony jest ranny, ale Bucky wiedział, że jest inaczej. Gdy wszyscy rozeszli się po swoich piętrach wieży, Laufeyson wywrócił swoją kwaterę do góry nogami przy nagłym wybuchu magii.
- Wiesz, że nie mogli wiele zrobić - powiedział Barnes, opierając się plecami o framugę drzwi i zakładając ramiona na piersi.
- Byli tam, więc mogli - syknął Loki odwracając się do niego.
- Loki... Dobrze wiesz jak wygląda walka. Jestem pewien, że zrobili wszystko, co mogli, i ty też o tym wiesz.
- Po prostu się o niego boję - powiedział już spokojniej czarnowłosy. Bucky bez słowa objął go.
- Wiem. To nic złego bać się o kogoś, kogo kochasz, wiesz o tym - powiedział po chwili.
Loki nie odpowiedział, westchnął tylko cicho.
- Chodź, zobaczymy co u niego, może już się obudził. Wiesz, że nie było mu nic poważnego, to musi być kwestia czasu - Barnes odsunął się.
Laufeyson skinął głową bez przekonania a Bucky westchnął cicho.

Wings of loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz