Bądź dla mnie okrutny, bo oszalałem na twoim punkcie.
Twoja twarz mówi "kochanie, powstałem po to, by złamać ci serce".
Jak zostało ustalone, mieli się spotkać w hotelu w Amsterdamie, co już samo w sobie było chujowym rozwiązaniem. Kolorowe, aż miało się mdłości miasto, śmierdzące jak wiejska kanalizacja, ale co najgorsze z w ogóle niezorganizowanym lotniskiem. Harry zwolniłby ich, kurwa, wszystkich za to, że zgubili jego bagaż, ale niestety nie miał aż takiej władzy, więc nacieszył się wyklinaniem i gardzącym spojrzeniem. Co to w ogóle za obsługa? Przyleciał do tej wypchanej mapetami dziury, żeby dostarczyć przynajmniej godziny dzikiej rozrywki jej mieszkańcom, a oni zamiast całować go po stopach, przesiali jego walizkę. Jego walizkę! Harry nie wyszedł z siebie tylko, kurwa, dlatego, że ostatecznie ją znaleźli, ale gdyby na dobre stracił swoje ubrania na tą trasę, zresztą jakiekolwiek swoje ubrania, to spaliłby tą przemiłą panią w okienku razem z jej idealnie wyprasowanym uniformem i sztucznym uśmiechem.
A teraz był spóźniony całe trzydzieści minut. Co nie miało takiego znaczenia, bo reszta i tak musiała na niego zaczekać. Mógłby nie przychodzić nawet przez tydzień, a oni i tak staliby tam gdzie było powiedziane i czekali. Bo to on tutaj był gwiazdą. Nie ta zgraja popaprańców, której jakimś cudem coś się w życiu udało i zdobyli sobie miejsce w jego zespole. W jego, kurwa wytworze.
Szedł hotelowym korytarzem, ciągnąc ze sobą dwie walizki i torbę, po drodze odczytując numery na drzwiach.
209... 207... 205... 211...
- Co do chuja?! – warknął, szarpiąc za rączkę od walizki. Świetnie, najpierw lotnisko z fajtłapami, a teraz pojebany hotel z pomieszanymi numerami pokoi.
- Harry! – zawołał Niall, truchtając w jego stronę korytarzem ze swoją walizką i strużką potu na czole.
- Spóźniłeś się, ofermo. Przypomnij mi o tym następnym razem, kiedy będę się zastanawiał, czy w ogóle cię potrzebujemy. – Założył ręce na piersi, zostawiając w spokoju swoje bagaże.
- Hej, sam dopiero przyjechałeś, hipokryto – oburzył się Niall, zerkając w dół na torby przy jego stopach.
- I niby skąd to wiesz?
- Widziałem, jak wchodzisz do hotelu, kiedy wysiadałem z taksówki – odpowiedział od razu, w duchu ciesząc się, że tym razem to on zrobił z Harry'ego głupca, a nie na odwrót. Mógł na co dzień mu dokuczać i się z niego śmiać, ale w tej właśnie chwili nie miał podstaw, żeby na niego warczeć za spóźnienie, kiedy sam nie był lepszy.
Harry jednak był Harrym i nieważnie jak bardzo się mylił, albo nie miał słuszności, nie opuszczał gardy i zasłaniał się dumą oraz arogancją, która niemalże wylewała mu się uszami.
- Tylko, że w przeciwieństwie do ciebie ja – Wskazał na siebie palcem. – jestem tutaj kluczowy. Ty z kolei z tymi swoimi czterema strunami w ogóle nie jesteś istotny i łatwo cię zastąpić. Nikt nawet by nie zauważył twojego zniknięcia. Pomyśl o tym następnym razem, kiedy coś skrewisz i przynajmniej miej jaja, żeby się do tego przyznać i przeprosić, a nie zasłaniać się innymi. To nie przedszkole, dorośnij, kretynie.
Z tymi słowami wyminął go w korytarzu, szturchając ramieniem i ruszył w przeciwnym kierunku, żeby znaleźć odpowiedni pokój. Kto w ogóle wymyślił spotkanie w takim miejscu?
Niall bez słowa ruszył w jego ślady. Doskonale wiedział, tak samo jak cała reszta, że Harry jest aroganckim dupkiem, ale głupio sądził, że po trzech miesiącach przerwy od siebie, mógłby chociaż odrobinę zatęsknić i przez moment nie być sobą. Oczywiście jak zwykle się przeliczył. Nie powinien niczego względem niego oczekiwać, ani się mądrzyć, bo wbrew temu co wolał sobie myśleć, Harry miał rację. Niestety. Wystarczy pstryknięcie i Niall zostałby odesłany z kwitkiem. Na jego miejsce były setki innych, a on pracował zbyt długo i ciężko, żeby przez rozwiązły język zmarnować swoją szansę. Dlatego przez większość czasu trzymał gębę na kłódkę. Znał historię zespołu i od jego założenia skład nieustannie się zmieniał. Zgadnijcie, kto ciągle był wyrzucany. Tak właśnie, basiści. Niall był już piątym z kolei i liczył, że będzie tym ostatnim.
CZYTASZ
SUCK IT & SEE
FanfictionO zespole, któremu daleko było do bycia zespołem. O chwale, która kroczy w parze z nędzą. O toksycznych relacjach i niszczących uzależnieniach. O dumie, pysze i ignorancji. XX, ci niepokorni.