Jeśli to prawda, że zamierzasz uciec, powiedz mi gdzie, a tam cię spotkam.
Słyszę twój głos, gdy nikt inny nie odzywa się słowem. Czy po igraniu z ogniem nastąpi głuchy huk?
Louis musiał wrócić na jakiś czas do Londynu i Harry wychodził z siebie przez to, jaki był zdenerwowany. Po raz pierwszy od tygodni puścił go wolno i nie miał bladego pojęcia, jak to się skończy. Niby szatyn miał ze sobą ochroniarza, który pod groźbą natychmiastowego zwolnienia miał nie spuszczać go z oczu nawet na moment. Jeśli pójdzie do kibla, masz iść za nim. Jeśli powie, że idzie zadzwonić, podążasz za nim niczym pies. Masz widzieć i kontrolować wszystko co robi i nie interesuje mnie jak będzie cię przez to przeklinał, jasne?
- Da sobie radę – zapewnił go Mitty. – Widzę, że robi ogromne postępy.
We dwójkę siedzieli pod sceną i czekali na jego przyjazd. Według planu powinni być tutaj już godzinę temu i Harry psychicznie nie wytrzymywał rosnącego napięcia. Jego nogi podskakiwały w górę i w dół, i mógł już zapomnieć o swoich paznokciach.
- Wiem, że tak jest – westchnął ciężko. – Wydaje się stabilny, ale mam wrażenie, że jedno potknięcie, jedna mała przeszkoda i wszystko nad czym pracowaliśmy zawali się w kilka sekund.
- Tak, nigdy nie można mieć całkowitej pewności.
Harry się cieszył, że nie pocieszał go na siłę i po prostu mówił jak jest. Nie potrzebował fałszywych zapewnień, a prawdy i Louisa, który powinien już tutaj, kurwa, być.
- Boję się tego, że lekarz powiedział mu coś złego. Że coś będzie nie tak z jego nadgarstkiem.
Louis mógł nieco jaśnieć przy Harrym i powoli nabierać energii na ciągłą walkę, ale realia były takie, że tęsknił za perkusją. Jego oczy co chwila wędrowały do jednego instrumentu, kiedy oni mieli swoje próby dźwiękowe. Palce owijały się na pałeczkach, kiedy Mitty schodził ze stołka.
- Nie rozmawiałeś z nim, kiedy wyszedł od lekarza? – zdziwił się Mitty.
- Nie odbierał ode mnie telefonów, zresztą jebie mi się wszystko przez te strefy czasowe.
Oni byli teraz w Australii, a Louis wracał z Londynu. Harry nie miał pojęcia, która u nich była godzina, kiedy tam była druga po południu. Tak już wariował, że zapominał jak sam się nazywa, a co dopiero jak działa cholerny zegarek.
- No tak... - zaśmiał się pod nosem Mitchel. – To dosyć dezorientujące.
- Tak sobie myślę, że może przydałby nam się plan awaryjny, w razie gdyby Louis przyjechał całkowicie zdołowany – powiedział w zamyśleniu.
- Co konkretnie chodzi ci po głowie? – zaciekawił się, przekręcając głowę, by na niego spojrzeć. Do tej pory z nudów stukał pałeczkami o podłogę i właśnie to zrodziło pomysł w głowie Harry'ego.
- Wiem, że nie powinien przemęczać tego nadgarstka, ani nic, ale może udałoby wam się zagrać we dwójkę chociaż jeden utwór? Tak jak wtedy na próbie, zanim Lydia nas zrugała. Louis tęskni za sceną, za adrenaliną i tłumem wiwatujących fanów. Gdyby odzyskał to chociaż na głupie trzy minuty... Nie wiem, to głupie.
- Nie, nie – zaczął od razu Mitty, wyciągając w jego stronę ręce, jakby Harry zaraz miał od niego uciec. – To świetny pomysł. Oszaleje z radości.
Harry się cieszył, że Mitty nie był osobą, która próbowała zająć miejsce Louisa, a wręcz przeciwnie, sam czekał aż ten wyzdrowieje i będzie mógł wrócić na scenę. Przeczuwał, że nie miało to jedynie związku z tym, co spotkało jego brata. Chłopak po prostu był dobrą osobą. I właśnie dlatego powinien spieprzać z XX od razu, jak tylko będzie mógł.
CZYTASZ
SUCK IT & SEE
FanfictionO zespole, któremu daleko było do bycia zespołem. O chwale, która kroczy w parze z nędzą. O toksycznych relacjach i niszczących uzależnieniach. O dumie, pysze i ignorancji. XX, ci niepokorni.