Kiedy patrzysz na mnie w ten sposób, kochanie, czego się spodziewałeś?
Pewnie nadal wielbiłbym cię z dłońmi zaciśniętymi wokół mojej szyi.
Rzecz w tym, że Mitchel był dobry. Cholernie niesamowity. Grał na perkusji, jakby urodził się przy bębnach. Ani razu się nie pomylił i potulnie przyjmował każdą krytykę. Kiedy Louis obserwował ich soundchecki, doszedł do wniosku, że ktoś taki jak on jest dla XX błogosławieństwem. Darem z nieba, który podniesie ich z kolan i wzniesie na sam szczyt.
Nie był jedynym, który to zauważył. Chłopcy dobrze się kryli ze swoją fascynacją ich nowym nabytkiem, ale Louis widział prawdę w ich oczach. Wyglądali, jakby im ulżyło. I jak się temu dziwić? Louis zawsze sprawiał im problemy. Przychodził ledwie przytomny, mylił się i awanturował, kiedy ktoś zwrócił mu uwagę. Mitty się nie kłócił, nawet nie podnosił głosu, chyba, że się śmiał. Był jak dawny Louis, tylko znacznie milszy. Louis, który nie wiedział co to kokaina. Który pełen beztroski cieszył się każdą sekundą życia. XX go zniszczyło i zastanawiał się, czy to samo stanie się z tym chłopakiem. Był młody, mniej więcej w tym samym wieku, kiedy oni dopiero zaczynali. Jeszcze nie wiedział z jakim stresem wiąże się koncertowanie, jak wyniszczające panują tutaj relacje i jak wiele krzyku wypełnia ich autokar. Na razie był tego nieświadomy, bo nie zdarzyła się żadna większa draka. Ale to było tylko kwestią czasu, zanim radość w jego oczach zamieni się w strach, a beztroska zostanie wymazana przez maskę, którą postanowi ubierać każdego dnia. Louisowi niemal było mu go żal.
Jednakże jego dziwny instynkt opiekuńczy nad młodym Mitchelem znikał jak tylko widywał go z Harrym. Ich dwójka była ze sobą niezwykle blisko, ale Louis w przeciągu tych kilku dni zdążył zauważyć, że tutaj nie chodzi tylko o Harry'ego. Ich nowy perkusista był pozbawionym hamulców przyjemniaczkiem, który z każdym utrzymywał tak samo blisko kontakt. Był z nimi za krótko, by zobaczyć jak naprawdę to wygląda, ale co dziwniejsze żaden z chłopaków nie spieszył się, żeby wyprowadzić go z błędu. Może to właśnie do Louisa należało to zadanie. W końcu, który z nich był najlepszy w denerwowaniu wszystkich? To on najczęściej był zapalnikiem do kolejnej jatki. I to akurat nie mogło ulec zmianie.
Louis miał naprawdę wiele wolnego czasu, skoro nie miał żadnych obowiązków. A to sprawiało, że się nudził, a kiedy się nudził do głowy wpadały mu głupie pomysły. Kiedy XX miało soundcheck, których szatyn już się naoglądał, najczęściej siedział w autobusie i grał na konsoli, ale szybko odkrył, że to źle wpływa na jego nadgarstek. Czasami wychodził też na miasto, by załatwić sobie towar na dłuższą metę. Tego dnia jednak postawił na zwyczajne zakupy. Nie mógł zabrać ze sobą zbyt wiele rzeczy w tą trasę, bo nie mógł dźwigać, a o tym, że ktoś inny będzie za niego nosił bagaże dowiedział się zbyt późno, więc... To mu zostawiało otwartą furtkę na zakupy, z której zawsze korzystał.
Jego wrodzona zdolność do robienia bałaganu wyszła na światło dzienne, kiedy wrócił już do autobusu i rozpracowywał każdy z zupełnie niepotrzebnych drobiazgów, które zakupił. Rozsiadł się po turecku na kanapie i rozrywał po kolei wszystkie opakowania, wywalając je następnie na podłogę razem z nowym gadżetem, jeśli ten mu się nie spodobał. Otoczony był przez masę breloczków, świecących piłeczek, zabawkowych sprężynek, których nie potrafił nazwać, grających nauszników, imprezowych okularów, które były zbyt duże, by mógł je nosić jakikolwiek człowiek, glutowatych mas, które podobno służyły do zabawy, gniotków z mąką oraz tych gumowych, a także niezliczonej ilości słodyczy, których jeszcze nie smakował. Był w swoim własnym raju, przeżarty cukrem na haju lepszym od tego, który dawała mu kokaina.
CZYTASZ
SUCK IT & SEE
FanfictionO zespole, któremu daleko było do bycia zespołem. O chwale, która kroczy w parze z nędzą. O toksycznych relacjach i niszczących uzależnieniach. O dumie, pysze i ignorancji. XX, ci niepokorni.