2. don't threaten me with a good time

208 25 10
                                    

Dotarli do klubu już 15 minut temu a Brendon jeszcze nie dostał ataku paniki. Przynajmniej tak im się wydawało....

- SZAMPAN, KOKAINA, BENZYNA!- wydarł się Beebo. Nikt nie wiedział o co mu chodzi ale to nie pierwszy i nie ostatni raz. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że trzeba go olać ale tym razem nie mogło być tak pięknie. Do ich loży podszedł (jak im się zdawało) właściciel klubu. Wyglądał jakby nie miał żeber, jego włosy były czarne i tłuste a na oczach miał pedalskie soczewki.

- Halo? Proszę pana...?- zaczął w stronę Brena.

- ŚMIEEERĆ KAWALERA!

- Jak dużo wypił?- zwrócił się w stronę Mikiego.

- Jednego drinka... Jest nieszkodliwy. Zawsze panikuje na dyskotekach.

- Um, dobra. Nie róbcie dużego rozpierdolu. To mój klub i nie chcę problemów. Pozatym, Manson jestem.

- Eee... Postaramy się.- wyjąkał Gerard.

. . .

- Tak, też jestem za aborcją Josh.- odpowiedział Ray.- W co my się wpakowaliśmy?- rozejrzał się po tej bardziej martwej części jego przyjaciół.

Brendon spał na kanapie z "Ostatnią Wieczerzą" na czole którą namalował tam starszy Way kiedy on był jeszcze na tyle trzeźwy by utrzymać w ręce pędzel a Urie na tyle pijany żeby się na to zgodzić. Sam Gerard znajdował się w tej chwili (półnagi) pod stołem razem z (również półnagim) Frankiem. Chyba nie trzeba mówić co tam robili. Tyler natomiast dał się namówić na kilka drinków po czym pokłócił się z Blurim do tego stopnia, że doszło między nimi do ęęę... bójki? Mówiąc wprost- Joseph pobił się sam ze sobą. Mikey zwyczajnie zniknął gdzieś w tłumie.

- Nie mam pojęcia stary...- Dun przeczesał swoje żółte włosy.- Właściwie jak do tego doszło?- zapytał wskazując na dwójkę przyjaciół pod stołem.

- Ja szczi powim!- nawalony Gerard wypełzł spod stołu.- A wrięc, gdy byłem małm chłopcwem, mój tatuś zabrałr mje do masła bum mófł zobczyci...

- Owh... Zamknj szie Łeju-geju i pokasz mi swojee wibrjącze rłęce!- zawołał Frank leżąc na klubowej wykładzinie.

- Jursz lecre ksziędzniczko!- odkrzyknął czerwonowłosy i zanurzył się zpowrotem pod stołem wylewając przy okazji resztki drinków i zbijając jedną szklankę.

. . .

- Sam nie wiem czy to bardziej urocze czy obleśne...- zamyślił się Josh.- Ray... Zobacz... Halo? Mówię do ciebie!

- Już jestem!

- Czy ty widzisz te niebieskie oczy...  czarne włosy...

- Andy i wpierdol squad!- powiedzieli jednocześnie i posłali sobie ostrzegawcze spojrzenia.

- Nie zrobisz tego...- warknął Toro.

- Czemu nie? Spójrz na Tylera!- oboje zetknęli na okładającego się po twarzy pięściami chłopaka.- Jest w totalnej rozsypce! Kochał to radio a ja ko...niecznie muszę je pomścić!

Dun wstał i majestatycznie rzucił w ścianę kieliszek z Malibu... Chyba z Malibu. Ponownie przeczesał włosy i już po chwili stał za Andym. Zawahał się, lecz nie na długo.

- Ej Black...- złapał go za ramię.

- Słucham?- zapytała jakaś drobna kobieta.

- Kurwa...- wymamrotał Dun i podszedł, tym razem, do odpowiedniej osoby.- Ej Black...- złapał go za ramię.

- Kim jesteś i czego chcesz?- zapytał znudzony dres.

- Czego chcę?- uniósł jedną brew.- Tego.- walnął go pięścią w twarz. To nie był zbyt rozsądny krok... Andy wstał z barowego stołka. Okazało się że jest wyższy niż myślał Josh.

- Chłopaki.- zaczął, na to słowo z innych stołków podniosła się jeszcze czwórka dresów.- Ktoś chyba szuka kłopotów.

- Kurwa...- ponownie wymamrotał Joshi i zaczął uciekać do swojej loży jak spłoszona sarenka.

- Boże, Josh, co się dzieje?- zapytał Ray, jednak sekundę później zauważył piątkę długowłosych kolesi biegnących z drugiej strony klubu.- O cholera! Gerard, Frank! Wstawajcie, no już!- wytaszczył ich z miejsca ich zabaw. Josh zabrał się za Brendona i Josepha. Po kilku przerażających chwilach uciekli tylnymi drzwiami.

. . .

Zaryglowali drzwi i modlili się w duchu by wpierdol squad ich nie znalazł. Jednak już teraz nie byli tu sami. Za klubem pośród śmietników, kilku krzaków i pajęczyn rosła młoda brzoza, na której był...

- Pan Manson?- zdziwił się Ray.

- Co, gdzie, jak? Aaaa... Chłopcy... To był jednorazowy epizod. Nie myślcie, że jestem jakimś dendrofilem czy coś. Drzewa mnie po prostu uspokajają. Mogę się przy nich odprężyć i popatrzeć na piękno natury...

- Oh... Cieszy nas to. Ray spadamy.- zarządził Dun wskazując na niebezpiecznie chwiejące się drzwi. Najszybciej jak mogli przetransportowali swoich towarzyszy do samochodu (w którym nadal nie było radyjka).

. . .

- Jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty... O kurwa. Joshua gdzie jest Mikey?- Ray gwałtownie potrząsnął afrem.

- Myślałem, że ty go masz.- odparł Josh prowadząc samochód.

- Myślisz, że nic mu nie jest?- zaniepokoił się Toro.

- Poradzi sobie. Jednorożec go uratuje.

- To nie jest śmieszne! Ten cały Andy nie wygląda na kogoś kto łatwo odpuszcza i napewno już teraz wiele o nas wszystko. Przecież ktoś taki jak on ma pewnie miliard wtyk w mieście. A my? My jesteśmy bandą niewyżytych emo których wszyscy omijają szerokim łukiem!

- Dramatyzujesz.- Josh otworzył puszkę piwa którą przed chwilą zauważył pod siedzeniem kierowcy.

- Gościu i tak nie jesteś trzeźwy!

- Spokojnie, to tylko piwo...- przyłożył puszkę do ust i opróżnił całą za jednym razem.

- Josh załamujesz mn...- wjechali w latarnię. Naszczęście nikomu nic się nie stało, Ray wylądował z małym kawałkiem szkła w wardze a Dun chyba wykręcił sobie palca. Cała reszta poupychana z tyłu była cała i albo spała, albo była zbyt nawalona żeby jakoś to skomentować.

- Kurwa. Ray ja nie mam prawa jazdy.

- Żartujesz?

- Nie. Nie mam prawa jazdy, zaraz będą tu gliny a my nie możemy uciekać z nimi.- wskazał na kupę pijanych chlopaków na tylnej kanapie. Ulice obok rozświetliły niebiesko-czerwone światła.

☞21 chemiczne czoło przestworzy☜Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz