Josh czuł się jakby odebrano mu sens życia. Nie miał pojęcia gdzie może szukać swojego najprawdziwszego przyjaciela. Dokąd miał iść... Ale wiedział kto mu pomoże. Tylko jedna osoba którą znał miała wtyki w całym sassycity: Brendon Boyd Urie. Sfrustrowany pobiegł do jego domu, jednak nie zatawszy go tam skierował się zpowrotem do swojej kawalerki z której teraz została już pewnie ruina.
· · ·
- Ray, chłopaki jest tu Brendon?!
- Nope.- krzyknął ktoś z kuchni, z której wyłaniał się dym. Dun miał przed oczami najmroczniejsze i najgorętsze zarazem scenariusze, jednak emosy stały tylko nad garnkiem bigosu.
- Nie jest zatruty?- zapytał żółyowłosy nieufnie.
- Masz nas za zabójców?!- zapytał poważnie Gee z czerwonymi włosami opadającymi na pokryte toną rozmazanego guylinera oczy i niebezpiecznym spojrzeniem.
- Um... Nie no co ty...- w tej chwili ktoś zadzwonił do drzwi.- Ja otworze...
· · ·
Na klatce stał nikt inny jak Bren, był co prawda cały w mleku ale nikt się tym zbytnio nie przejął (w końcu to Brendon, on ma różne dziwne odpały). Urie zaangażował się w akcję ratunkową i już miał wychodzić z Joshuą gdy Ray oznajmił, że bigos jest już gotowy i nie wypuści ich bez kolacji. Z metalowym łbem lepiej nie zadzierać. 3/4 chemików nakryło stół na którego środku znalazł się wielki gar z tą wdzięczną potrawą.
- Zawsze marzyłem o wspólnych rodzinnych kolacjach!- ucieszył się Frank.
- Zwłaszcza jeśli jeden jej członek może być już martwy...- burknal Dun.
- A drugi sypia z naszym wrogiem...- dodał Beebo.
- Psujecie klimat.- zauważył Gerard. Nagle rozległ się kolejny dzwonek do drzwi.
Tym razem otworzyło czoło.Tym razem w drzwiach stał Mikey.
Tym razem nie był sam.
Tym razem był tam też Pete Wentz.
- Cześć Way. A dla ciebie nie ma już bigosu. Wypierdalaj.- zwrócił się w stronę komisarza (chociaż w tym stroju nikt nie poznał by że to glina).
- Brendon. Wiem, że słabo wyszło, ale oboje powinniśmy zacząć od nowa...
- PowinniśMY? Nie ma MY, ty stary zapyziały...
- Koleś, próbuje naprawić relacje z kumplem miłości mojego życia. Nie pomagasz.
- Brendon wpuść go.- warknął Mikey.
- Zdrajca! Zdrajca przyjaciół!
- Brendon nie drzyj ryja i wpuść tego pedała... No i do cholery jasnej żresz ten bigos czy nie?!- wybuchł Toro. Urie mruknął kilka przekleństw i 'rodzinka' podjęła drugą, rozpaczliwą próbę zjedzenia wspólnie bigosu. Wkrótce okazało się, że Pytka (bo tak nazywano Wentza poza pracą) i Bren mają ze sobą dużo wspolnego- oboje posiadają tajne układy z rosyjską mafią i okolicznymi gangami dresów, oboje kochają filmy Tarantino, oboje lubią eksperymenty seksualne i oboje mają tak samo zjebane poczucie humoru. Jednym słowem oboje zyskali przyjaciela (co nie znaczy że w emo squadzie jest miejce dla jakiegokolwiek policjanta).
· · ·
Po skończonym posiłku Josh, Bren i nowy kumpel tego drugiego, udali się na profesjonalne poszukiwania.
Była już prawie noc... Latarnie rzucały majestatyczne światło na ich rodzinną metropolię. Josh chciał odzyskać Tylera, Brendon szukał rozrywki a Pete stwierdził, że to idealna okazja by poznać bliżej tą bandę przegrywów... Pierwszym miejscem do którego poszli był nowy klub "Say 10". Odkąd powstał, cały czas przesiadywały tam jakieś grube ryby (zazwyczaj dosłownie grube). Trójka przyjaciół przekroczyła próg tego uroczego lokalu by stanąć tuż przed demonicznym właścicielem. Josh był pewien, że ten gość był satanistą. Wymienili wspólnie kilka zdań na temat najlepszych bazarków w mieście i Manson zaprowadził ich do loży w której siedziało jakichś 5 Meksykanów z łańcuchami lub złotymi zębami razem z... Kellinem. No proszę, a jeszcze tego samego dnia Bren widział go za ladą w warzywniaku...
- Manson miałeś nie sprowadzać tu jakichś... No proszę... Brendon Dzika Bestia. Nie widziałem cię parę ładnych lat... Czegoś potrzebujesz kolego?- zapytał najprzystojniejszy z Meksykanów.
- Kto to jest?- zapytał Josh Pete'a.
- Oh widzę, że przyszedłeś z kolegami... Victor Vincent Fuentes.- przedstawił się szef mafii.- Ale w branży mówią mi Vic.
- Tak, potrzebujemy pomocy.- Beebo wrócił do tematu.- Ale najpierw, co ty tutaj robisz Quinn?!
- Ja i Vic jesteśmy razem. Jego chłopcy sprowadzają nielegalne rzodkiewki z Iraku. Jak wiecie to z nich słynie mój sklep...
- Nie wiedziałem, że jesteś tak przebiegły...- zdziwił się Wentz.- Zgubiliśmy jednego takiego... Tyler Joseph.
- Taa... Znam typa. Trochę szurnięty... Gada go siebie, niby taki pobożny ale coś z nim jest nie tak...
- On jest naj...- zaczął Josh ale Brendon dyskretne go uciszył.
- Wiesz gdzie on jest?- zapytał.
- Nie, ale słyszałem już o paru podobnych przypadkach... Te dresy z pobliskiego blokowiska uprowadziły już kilka osób. Ale głównie ziomków o imieniu Josh... Chociaż ostatnio napadli jakiegoś Franciszka... Może zabrakło Josh'ów w mieście? Nie zadaje się z dresiarzami, nie mój poziom.- Dun wstrzymał oddech.
- Co robili z tymi ludźmi?
- Nie mam pojęcia ale zabierali ich do swojej miejscówki: Rowu. Za miastem jest kilkumetrowa dziura w ziemi. Trzy paski widać tam z paru ładnych kilometrów. Każdy dres zna to miejsce...
- Wiem gdzie to jest...- szepnął Pete lekko rozczarowany faktem, że ludzie zgłaszają zaginięcia tym kryminalistą a nie idą po pomoc do poczciwej i sprawdzonej psiarni.
- Dobra to my spadamy Vic.- Brendon uścisnął dłoń Fuentes'owi.
- Żegnaj Dzika Bestio! Może jeszcze kiedyś powtórzymy tą akcję z 2005?
- Pewnie stary... Ale jeszcze nie teraz. Nie teraz.- Bren uśmiechnął się zagadkowo a Victor wybuchł śmiechem.
· · ·
- O czym on mówił?- Josh był mocno poirytowany faktem, że nie wie kompletnie nic. To on miał wybawić Josepha z tarapatów a nie szef rosyjskiej mafii w której są sami Meksykanie i w dodatku sprowadzają nielegalne rzodkiewki z Iraku, Brendon i jakiś pierwszy lepszy glina...
- Słucham?- zdziwił się Beebo.
- No taa akcja z 2005...
- Ściśle tajne przez poufne. Gdybyś się dowiedział musiałbym cię zabić tej nocy....
Pete był zajęty ważniejszymi sprawami niż rozmawianie o dzikich wybrykach kumpli. Rozmyślał nad tym jak długo uda mu się utrzymać w tajemnicy jego drugie życie...