∆ Wspomnienia

237 13 8
                                    

∆Brak shipu • Nyo!Norwegia∆

★Dedykowane dla IrbisIzka

Płatki śniegu delikatnie migotały w powietrzu, odbijając światło rzucane przez gęsto rozstawione przy parkowej alejce latarnie. Biały puch zdążył już osiąść wszędzie wokół. Jedynie ścieżka, tak często uczęszczana przez przechodniów, zdołała się od niego uwolnić, stratowana przez dziesiątki małych kozaczków, jak i drogich, eleganckich butów, wyjmowanych z szafy tylko raz do roku, właśnie na tą okazję.
Święta.
Tego dnia właśnie wypadały Święta Bożego Narodzenia.
I jak na całym świecie, tak i w niewielkim fińskim miasteczku obchodzone one były również. Tutaj jednak przygotowania pochłonęły ludzi wyjątkowo.
Matki szykowały najróżniejsze potrawy, dzieci stroiły choinki w wyszukane, ręcznie robione bombki, a ojcowie zawzięcie rywalizowali ze sobą o to, kto lepiej ozdobi swoje podwórko.
A teraz wszystkie rodziny zasiadły razem do stołów, wymieniając się prezentami, odnawiając stare więzy rodzinne. Wszystkie spory zanikały, wszystkie problemy, błahe lub mniej, odchodziły w niepamięć.

I wszyscy się uśmiechali.

No, może prawie wszyscy.
Bo oto na niewielkiej, parkowej ławeczce siedziała sobie samotnie dziewczyna. Kolana trzymała pod brodą, nie przejmując się tym, że w takiej pozycji brudzi swoimi mokrymi od błota butami deski. Jej fioletowe oczy wodziły powoli po spadających płatkach śniegu, okazjonalnie spuszczając wzrok na dłonie, gdy tylko jakiś człowiek pojawiał się na horyzoncie.
I tak też stało się teraz. Gdy tylko gdzieś w oddali zamajaczyła kobieta, dziewczyna od razu skuliła się jeszcze bardziej, a jej dziurawe rękawiczki wydały się nagle bardzo interesujące.
Głupi odruch. Wydawało jej się, że jeśli tylko zwinie się w kłębek wystarczająco ciasno, ludzie przestaną ją zauważać, a ona sama będzie bezpieczna.
Idąca ścieżką kobieta była coraz bliżej. W rękach trzymała wielki, opakowany prezent, a jej szpilki wydawały ciche stuknięcia z każdym krokiem postawionym na brukowej kostce.
Dziewczyna zarzuciła swoje platynowe włosy na twarz i zakryła rękami uszy. Nie chciała tego słyszeć. Dla innych były to tylko niewinne stuknięcia, które przyswaja się mimowolnie, które uchodzą gdzieś w tle. Jednak dla niej były one torturą. Zbyt bardzo kojarzyły jej się z matką.
Ona też zawsze nosiła buty na obcasach. Do tego schludne spódnice, eleganckie żakiety, perfekcyjnie uczesane włosy.
A do kompletu jeszcze ten uśmiech. Idealnie dobrany do każdej okazji...
Dla klientów był ten miły. Świetnie łączył się z przesłodzonym głosikiem i przyjacielskimi gestami, które miały wzbudzać zaufanie i zachęcać do kupna produktów. Znała ona w końcu wszystkie możliwe triki na manipulację ludźmi. Można powiedzieć, że taka w końcu jej praca, jednak czy powinna z niej wtedy czerpać aż taką satysfakcję?

Dla znajomych był ten rozbawiony. Śmiała się grzecznie z ich żartów i potakiwała z udawanym zainteresowaniem. Dobrze wiedziała jak wbić się w towarzystwo tak, by zyskać jak najwięcej i nie wzbudzić żadnych podejrzeń.

I jeszcze jeden dla niej.
Och tak, ten pojawiał się na twarzy matki najczęściej. Mimo, że nadal pozostawał uśmiechem, wyrażał pogardę, tak głęboką, niczym dół w ogródku w którym zakopany został żywcem jej ojciec. I ten wzrok, który można by powiedzieć, wręcz krzyczał, jednak gdyby przekształcić go na słowa, nie byłyby one głośne tylko zimne i mocne. Treść jednak pozostałaby ta sama. "Brzydzę się tobą Lovise, brzydzę się tobą tak, że zaraz chyba zwymiotuję. Nawet nie wiesz Lovise, nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że cię urodziłam. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy." Zresztą wzrok to nic. W końcu zawsze zostawały jeszcze te pchnięcia, piekące uderzenia w policzek, czy upokarzanie jej przed ludźmi. By pokazać, kto tu rządzi, by znała swoje miejsce. Choć nie, może inaczej. By wiedziała, że miejsca tu dla niej nie ma.

By przetrwać zmuszona była zmienić swoje postrzeganie świata, musiała otoczyć się grubą skorupą, która nie przepuści żadnej, nawet najmniejszej kropelki cierpienia z morza, po którym dryfowała.

Jednak owa skorupa szybko zamieniła się w jej klatkę. Odcięła od świata chroniąc ją, ale jednocześnie nie dając możliwości na odnalezienie szczęścia.

Mimo wszystko ułuda bezpieczeństwa mogła zapewnić niejaki komfort. Tylko, że Lovise zapomniała o jednej ważnej rzeczy. Zostały jej jeszcze wspomnienia.
I nie ważne jak bardzo starała się ich pozbyć. One i tak przybywały zewsząd, z każdego zakamarka, każdego szczegółu. Zapachy, dźwięki, obrazy, dotyk. We wszystkim dało odnaleźć się tę niechcianą cząstkę życia, od której Lovise tak desperacko próbowała uciec przez większość swojej młodości.
Można powiedzieć, że się udało, w końcu odcięła się od rodziny, zamknęła tamten rozdział.
Pozostała jednak blizna. Długa szrama ciągnąca się przez mózg, serce, a potem oplatająca całe ciało, czasem w miejscach od niej zależnych, a czasem nie.
A te wszystkie odczucia drażniły ją. Osiadały na niej, wbijały w nią swoje małe szpony. Tak, jakby dobrze wiedziały, że to jest najsłabszy punkt. Że wystarczy tak niewiele wysiłku, by dostać się tędy do wnętrza, a potem przejąć mózg, serce, pozostałe narządy. By ciałem owładnęła panika, by trzęsło się w konwulsjach, by Lovise krztusiła się krwią, w której już od dawna skąpana była jej podświadomość!

Tymczasem kobieta w szpilkach zdążyła już minąć dziewczynę i pomknęła dalej, najwidoczniej śpiesząc się na wigilię do rodziny.

No tak. Święta. One były dla Lovise szczególnie bolesne.
Jednak nie dlatego, że matka wkładała w swoje słowa jeszcze więcej nienawiści niż zazwyczaj.
Nie dlatego, że ojczym bił jeszcze mocniej.
O nie. Wszystko było tak samo. Ta sama pogarda, te same uderzenie, te same wyzwiska.
Bolało to, że zmieniał się świat wokół. Że w ten jeden głupi dzień w roku świat nagle zaczynał się uśmiechać.
I to właśnie na tle tego uśmiechu jej święta wypadały tak szaro.
Jeszcze bardziej szaro, niż i tak już wyblakła codzienność.

Najgorsze jednak było to, że mimo, iż teoretycznie była już wolna, jej Święta nie zmieniały się ani trochę. W klatce, w której sama się zamknęła, wirowało tysiące wspomnień – tysiące skojarzeń. Lovise nie potrafiła spojrzeć na ten jeden szczególny dzień w roku inaczej, bo niby jak. Czy wydarzyło się kiedykolwiek coś, co mogłoby to zmienić?
Nie.

Miejsce w jej głowie, które miało być jej azylem, okazało się wielkim akwarium z hartowanego szkła, które powoli, powolutku napełniało się krwią jej zmiażdżonej psychiki, jej cierpieniem.
Ale czas ciągle mija.


•∆•∆•∆•

Lovise była zmęczona. Nie chciało jej się już walczyć z opadającymi powiekami, dlatego zamknęła oczy. Jej oddech powoli zanikał w morzu krwi, w którym właśnie tonęła.
Jednak wbrew pozorom wokół jej ciała nie było ani odrobiny czerwieni.
Tylko biel.
Biel, która może symbolizować tak wiele.
Tutaj jednak pozostanie bez znaczenia. To tylko zwykły śnieg ją stwarzał.
Zwykły śnieg!
Zwykły śnieg, padający w zwykłą zimę!
Zwykły śnieg, padający w zwykłą zimę, w którą na Lovise spływała litrami krew z blizny, rozerwanej brutalnie przez wszechobecne wspomnienia!
JAK ZWYKLE!

Dusiła się we krwi już od tylu lat.
Tylu lat, że w końcu się udusiła!
Jednak wbrew pozorom wokół nie było ani odrobiny czerwieni.
Tylko biel, sznur i kościelne dzwony w oddali.

Postronny obserwator powiedziałby, że te święta skończyły się dla Lovise wyjątkowo niefortunnie.

W końcu się udusiła.

Jednak ona tak nie uważała.

Może i się udusiła, jednak przecież dzięki temu w końcu przestała się dusić.

Czyż nie?






wersja 1 - 25.06.2018

wersja 2 - 25.10.2018

Pruskie gówno i te sprawyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz