apocalypse

356 39 15
                                    

20.12.93

Michael Townley spał w najlepsze, gdy donośny dźwięk budzika rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Mężczyzna w pierwszym odruchu jedynie mocniej obwinął się kołdrą i zarzucił poduszkę na głowę, lecz ten czyn niewiele mu pomógł, więc w akcie złości machnął ręką w stronę piekielnie głośnego urządzenia, by je uciszyć. Tym samym ruchem zrzucił z siebie przykrycie, które stanowiło jedyną ochronę przed panującym w pokoju ziąbem, przez co momentalnie na jego ciało wstąpiły ciarki, zmuszając go do ostatecznego wyjścia z przyjemnego snu. Zdenerwowany, przetarł wciąż drżącymi dłońmi oczy i zaczął się przeciągać, a po chwili zorientował się, że koło niego w łóżku ani nigdzie indziej w pomieszczeniu nie ma Trevora. Szatyn na tyle przyzwyczaił się dzielić tapczan z Philipsem, że zazwyczaj nie zwracał na niego uwagi, ale z powodu wczesnej pory nieobecność bruneta nieco go zdziwiła.

Townley ruszył w stronę kuchni, by ostatecznie przekonać się, że i tam nie znajdzie młodszego mężczyzny. Po chwili dotarło do niego, że w tym dniu wypada data pierwszego rabunku bruneta, mimo że to nie wyjaśniało zniknięcia Trevora z jego własnego mieszkania, gdy za oknem zaczynało dopiero świtać. Podejrzewał, że mężczyzna mógł wybyć z domu z powodu braku jakiejś rzeczy potrzebnej mu do codziennego życia, ale istniała też możliwość, że mu niespodziewanie odbiło, co niosło ze sobą całą paletę skutków. Z małą obawą zalegającą mu gdzieś w piersi zaczął przyrządzać niezbędne produkty do swojego śniadania, na które składała się mocna kawa i papieros. Gdy wstawił wodę do zagotowania, wygrzebał z paczki dwa papierosy, z czego jeden włożył między wargi i odpalił od palącego się gazu kuchenki, a drugi wetknął sobie za ucho na później. Nieco mozolnym ruchem wydobył z półki opakowanie kawy, by po odnalezieniu czystego kubka wsypać czarny proszek w dużej ilości na jego dno, co zajęło mu krótką chwilę. O tak wczesnej porze jego mózg pracował na bardzo wolnych obrotach, przez co nie mógł połączyć pewnych czynności w taki sposób, by wychodziły mu one sprawnie i płynnie. Powodowało to, że przy większości porannych rzeczy, które po normalnej ilości snu wykonywał szybko, robił niezwykle wolno, niemalże jak żółw.

Na czas, w którym czekał na zagotowanie się wody, postanowił przysiąść na krześle stojącym przy stole w pokoju, a po chwili sennie oparł policzek o pięść i popadł w przesiąkniętą niewyspaniem zadumę. Nie był w stanie zareagować nawet na to, że wrząca woda dała o sobie znać w postaci głośnego gwizdu czajnika. Nie zauważył również tego, że w drzwiach prowadzących do pomieszczenia stał Trevor i od pewnego czasu uważnie mu się przyglądał.

- Hej, Mikey, pobudka! - krzyknął nagle brunet tuż nad uchem Townley'a. Mężczyzna gwałtownie podniósł głowę, niemalże uderzając przy tym młodszego, gdyż ten wciąż wisiał twarzą zaledwie parę centymetrów od jego ucha i szczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

- Gdzieżeś ty do jasnej cholery polazł?! - zapytał oburzony szatyn.

- A co, martwiłeś się?

- O ciebie? A skąd. Powinienem przywyknąć, że Trevor Philips zawsze rano wychodzi rekreacyjnie w miejsca, o których nie mam pojęcia - odparł ironicznie starszy mężczyzna i poszedł do kuchni, by wyłączyć gaz, na którym to rozgrzany czajnik wręcz podskakiwał od wrzącej wody. Trev ruszył za szatynem, wciąż dzierżąc na ustach uśmiech.

- O, akurat mi się fajki skończyły. - Mężczyzna zauważył tkwiącego za uchem Michaela papierosa i bez pytania przygarnął go w swoje palce jak swoją własność.

Townley spojrzał na niego zimno, przy czym zauważył, że Philips nie tyle co zabrał jego fajka, ale również postanowił przywłaszczyć sobie jego kurtkę.

- Jak ci się spało? - zapytał młodszy, wypuszczając siwy dym z ust.

- Nawet, kurwa, nie pytaj. Jesteś gotowy? - Michael spojrzał na bruneta poważnym wzrokiem.

you little prick || trikey Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz