~Eleven~
Wbrew moim wszelkim oczekiwaniom, w głównej sali nie było ani jednego kaktusa, nie licząc tego świętego. Przed nim dostrzegłem doskonale znaną mi postać i aż zadrżałem. Dark przyglądał mi się uważnie, śledząc każdy krok. Nie odzywał się ani słowem a wyraz jego twarzy był doskonale obojętny. Nie poruszył się ani o centymetr odkąd mnie zobaczył, mimo że byłem pewien, że pierwsze co zrobi, to porządnie mi przywali. Podszedłem do niego na odległość trzech kroków, a on wciąż pozostawał w bezruchu.
- Emm... Cześć? Cokolwiek? - zero reakcji - Dark, proszę cię, pogadaj ze mną jak człowiek z człowiekiem. Rozumiem, że możesz być trochę wkurzony, ale...
- Trochę? - uniósł brwi w wyrazie zdziwienia - Nie no, daj spokój. Nie jestem wkurzony, tylko wkurwiony. I nie trochę, tylko bardzo.
- Tak, wiem - westchnąłem - Jeśli chcesz na mnie nawrzeszczeć, proszę bardzo. Jestem świadom, że pewnie masz szczerą ochotę mnie zabić.
- Racja, mam - odpowiedział beznamiętnym tonem - ale nie zrobię tego. Gdybym cię zabił, fabułę i cały mój plan szlag by trafił. Jesteś mi potrzebny. Mógłbym cię co najwyżej porządnie sklepać, ale tego też nie zrobię - uśmiechnął się złośliwie, zupełnie jak kiedyś - Oni to zrobią.
Obróciłem się i zorientowałem, że całe pomieszczenie jest pełne kaktusów. Silnie popierdolonych kaktusów. Moi partnerzy natychmiast ruszyli do walki. Na początku szło nieźle, potem musiałem co chwilę rzucać itemami leczącymi i nierzadko nawet ożywiającymi. Rośliny były dużo mocniejsze niż oryginalnie, a do tego po pokonaniu jednego, nie robiło się ich mniej. Najnormalniej w świecie automatycznie zastępował go nowy przeciwnik. Z wojownikami nie było aż takiego problemu, bo wykańczali ich moi pomocnicy, ale czarodziejki powoli doprowadzały mnie do szału. Nie dość, że leczyły się jak pojebane, pomagały innym, to jeszcze wysyłały w moją stronę lodowe pociski. Rozpraszały uwagę, którą powinienem skupić na walce, bo ciągle musiałem się uchylać. Co z tego, że będę mógł po wszystkim się uleczyć? I tak nie chcę skończyć z lodowym kolcem wbitym w ramię. Dark nie ingerował. Musiał zaprogramować kaktusy wcześniej, a teraz tylko patrzył ze złośliwym uśmiechem, jak odwalają za niego robotę.
Naprawdę chciałem z nim porozmawiać. Nie to, żebym nie spodziewał się czegoś takiego. To, że mnie sklepią, było raczej do przewidzenia, chociaż miałem nadzieję, że wszystko potoczy się bardziej fabularnie. Nie dziwiłem się postawie klona, ale nie miałem pomysłu, co mógłbym zrobić, żeby jakoś ją zmienić. Wyjaśnienia nic nie dadzą, zresztą nie jestem w stanie niczego wyjaśnić. Pozostaje się modlić, żeby nie pozwolił mnie zabić. Święty Kaktusie, który miałeś zaszczyt dotykać czoła wielkiego S, miej mnie w swojej opiece. To nawet nie jest mi potrzebne, bo gdyby Dark chciał mnie zabić, już by to zrobił. Mówił, że jestem mu potrzebny do planu, zapewne chodziło o przedłużenie jego życia. Nadal nie wiem, czego dokładnie ode mnie chce, ale pewnie niedługo się okaże. Tymczasem mam bitwę do przegrania. Nie powiem, że do wygrania, bo to nierealne. Nie minęło jakoś specjalnie dużo czasu, a skończyły mi się przedmioty. Dopiero teraz się zorientowałem, że nie jesteśmy w sferze walki, tylko wciąż w głównej sali. Nie obowiązują kolejki, nie ma fal. Kaktusy są wszystkie razem i atakują jak popadnie. To też pewnie sprawka Darka. Nie mam najmniejszych szans. Partnerzy już pożegnali się z życiem. Później będę mógł ich uleczyć, ale póki co jestem sam przeciwko wkurzonemu sobowtórowi i armii morderczych kaktusów. Nie dość, że mam przerypane, to nikt nigdy mi w to nie uwierzy.
~Dark Eleven~
Nie miałem powodów, żeby ingerować. Wszystko zaprogramowałem wcześniej. Nie miałem prawa przegrać. Nie tym razem. Patrzyłem z wrednym uśmiechem, jak oryginał zbiera baty. Kaktusy go otoczyły i bawiły się nim na zmianę. Widzenie jego bólu w pewnym stopniu pomagało i było ciekawą rozrywką, ale czułem też coś innego. Przez chwilę miałem wrażenie, że robię coś niewłaściwego, że wcale nie powinienem go aż tak krzywdzić. Jeszcze niedawno był dla mnie najważniejszą osobą na świecie, tyle zrobiłem, żeby go tu sprowadzić. A teraz? Przyglądam się bezczynnie, jak atakują go mordercze rośliny. Na pewno należała mu się zemsta, ale czy aż taka? Pocałował tą różowooką szmatę, zdradził mnie, myśląc, że się nie dowiem. Wciąż mam przed oczami ten jego uśmiech, kiedy to mówił. Jego wzrok. W tamtym momencie wydawał mi się zupełnie inny, jakby już nie był tym Elevenem, którego znałem. Ale tak naprawdę był tam. Zawsze ten sam, uśmiechający się do mnie zupełnie szczerze, z wiecznie potarganymi i rozwianymi na wszystkie strony włosami, które tylko dodawały mu uroku. Spojrzałem w stronę pola bitwy akurat, żeby zobaczyć moment, w którym Mateusz wita się z podłogą.
- Dobra, starczy! - krzyknąłem, podchodząc do tłumu - Przejście zrobić! Już was tu nie ma!
Kaktusy posłuchały i po chwili w sali zostałem tylko ja i oryginał. Klęczał z głową w dół, opierając się na rękach. Jego koszulka była porozdzierana w wielu miejscach, podobnie jak nogawki spodni. Ręce były całe podrapane od kolców, a w kilku miejscach widniały głębsze rany, zapewne od mieczy. Ubranie było w piachu, kurzu i śladach krwi. Z tego, co udało mi się zauważyć, miał porządnie rozciętą wargę i rozwalony łuk brwiowy. Oddychał ciężko i przerywanie. Całe ciało mu drżało, szczególnie ręce. Nagle poczułem się okropnie. Czemu mu to zrobiłem? Mogłem z nim chociaż pogadać. Zapanowała nade mną ciemna strona, z którą zostałem stworzony. W jego wymiarze wszystko działało inaczej. Tutaj znów zaczynam czuć wpływ schematów. To niedobrze, bardzo niedobrze. Nie mogę być wiecznie zły i doprowadzać go do stanu, w jakim jest obecnie. Przyklęknąłem zaraz przed nim.
- Przesadziłem. Trzymasz się jakoś? - zapytałem cicho, starając się brzmieć na w miarę spokojnego i opanowanego, ale nie nieczułego. Wcześniej to nie było trudne, ale już dłużej nie mogłem. To nie ja. Widząc go w takim stanie, znów zwróciłem uwagę na uczucia. A one wrzeszczały, że jestem totalnym debilem.
- Zasłużyłem - powiedział jeszcze ciszej, słabo się uśmiechając - Przepraszam.
- To ja przepraszam, naprawdę. Wstaniesz?
- Nie ma najmniejszych szans. Biorąc pod uwagę jak bardzo szumi mi w głowie, cud, że jeszcze nie straciłem przytomności - znów się uśmiechnął.
- Niestety nie jestem lekarzem. Daj rękę - wyciągnąłem w jego stronę dłoń, którą niemal natychmiast pochwycił.
Pociągnąłem go do góry. Stanął na chwiejnych nogach, opierając się na moim ramieniu. Bardzo powoli poprowadziłem go na górę. Daleko nie było, a musiał dokończyć zadanie. Po schodach praktycznie go ciągnąłem, podobnie jak przez następne pomieszczenie. W końcu dotarliśmy do skrzyni. Otworzyłem ją, a Mateusz zabrał diament. Kufer zniknął, a my zrobiliśmy krok do przodu, stając na niebieskiej płytce.
Dwie sekundy później znaleźliśmy się w domu Elevena w Pieszywicach. Poczułem, że jest jakby cięższy niż przed chwilą. Spojrzałem w jego stronę. No tak, stracił przytomność. W sumie mogłem to przewidzieć. Ach, ta teleportacja. Położyłem go na sofie, bo łóżka jako takiego nie miał. Przeniosłem się do miejskiego szpitala. Maciej akurat nie miał żadnego pacjenta, tym lepiej. Podszedłem do niego i zanim cokolwiek zrobił, złapałem go za rękaw i wróciłem do domu Mateusza.
- Mógłbyś doprowadzić go do porządku? - zapytałem zdezorientowanego lekarza.
- Tak, jasne - odparł, wzruszając ramionami - Wróć za dwie godziny, a będzie jak nowy.
Skinąłem tylko głową i przeteleportowałem się do Dwienkowa. Wasza pierwsza myśl, to zapewne próba morderstwa Andżeliki, ale nie. Jeden z domków stał pusty, zakupiony niedawno przez Elka. Zatrzymałem się w nim. Położyłem się na posłaniu i zamknąłem oczy. Musiałem w spokoju pozbierać myśli. Jak to jest, że czułem się tak strasznie skrzywdzony i oszukany, i czułem się źle, a teraz się odegrałem i czuję się gorzej? Naprawdę się gubię. Nie mógłbym być schematyczny, bezduszny, jednowymiarowy? Byłoby dużo łatwiej. Nienawidziłbym go i tyle. Nie byłoby mi żal, nie czułbym smutku. Teraz będę się o niego martwił, jednocześnie usiłując zrozumieć, co właściwie siedzi mi w głowie.
Po jaką cholerę ludziom podzielne uczucia?~~~
Jestem! Zmobilizowałam się i oto wrzucam nowy rozdzialik. Eleven jest ranny, a Darkuś rozdarty. I to nie tylko przez to, co już się stało, ale i przez to, co się jeszcze wydarzy...
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i miłe komentarze. To naprawdę motywuje.
Miłego dnia i do następnego.
Ata
CZYTASZ
Po drugiej stronie ekranu |Eleven x Dark Eleven|
FanfictionMateusz Eleven Gajewski chciał znów zobaczyć swojego klona, który pomieszkiwał w jego wymiarze przez dwa tygodnie. Ciężko było mu się pogodzić z jego zniknięciem. Dostał szansę, aby móc znów z nim przebywać, którą wykorzystał zupełnie nieświadomie. ...