~Eleven~
Stanąłem na błękitnej płytce, a dwie sekundy później znajdowałem się już w Jaskini Złych Snów. Tak jak się spodziewałem było zimno, wilgotno i ciemno. Przynajmniej potworów nie znalazłem. Błąkałem się między korytarzami, usiłując znaleźć tą przeklętą czarną płytę. Bez niej oczywiście fragmentu nie znajdę, a fakt, że podłoże jest kamienne i do tego nie widzę niczego na dziesięć metrów do przodu, jakoś niespecjalnie poprawiały sytuację. Musiała być przy ścianie, więc podążałem z dłonią przytkniętą do chłodnych głazów i starałem się jak najuważniej śledzić podłoże. Usiłowałem nie myśleć o niczym konkretnym, żeby przypadkiem się nie rozkojarzyć i nie przegapić obiektu moich poszukiwań. Niestety jak na złość myśli uciekały mi ciągle w stronę Darka. Ciekawiło mnie, czy poleci ze mną, czy raczej zostanie. Miałem szczerą nadzieję, że jednak do mnie dołączy, bo pamiętam, co tam było. Ogólnie wszystko jest do przeżycia, ale trochę boję się tego cholernego labiryntu, no i reszty stref. Nie jest fajnie być gonionym przez nadpaloną psychopatkę, gdy wokół ciebie biegają samotne dłonie czy nogi.
Nie licząc tego, właściwie bez przerwy próbowałem wymyślić, na czym konkretnie ma polegać darkowy plan. Prowadził zapewne będzie do przedłużenia jego życia. Gdyby to się udało, to może razem ze mną mógłby przejść przez bramę w Lidze Herosów i przedostać się do rzeczywistości? Moglibyśmy żyć jak normalni ludzie, bez obawy, że jeden z nas niedługo zginie. Naprawdę chciałbym mieć klona w mieszkanku. Mogę się założyć, że studyjna ekipa też byłaby zadowolona z jego obecności w naszym wymiarze. W sumie, to przez te kilka dni, w których nie chciał mnie zabić a jeszcze nie całkiem umierał, było dosyć zabawnie. Teraz mogłoby być jeszcze lepiej, zwłaszcza, że mamy mniej więcej jasną sytuację między nami.
Zapewne rozmyślałbym tak jeszcze długo, gdyby nie fakt, że spod dłoni, na której się opierałem, nagle zniknęła ściana. Zachwiałem się, ale zdążyłem odzyskać równowagę. Spojrzałem pod nogi, a na ustach pojawił się mimowolnie uśmiech zadowolenia, bo właśnie znalazłem czarną płytkę. Już po chwili byłem po drugiej stronie ściany. Przeszedłem szybko przez pomieszczenie, zgarnąłem część ze skrzynki i wróciłem do właściwej części jaskini. Zostało tylko dojść do błękitnej płyty umożliwiającej wydostanie się na zewnątrz.
*time skip*
Las to przyjemna odmiana po tym zatęchłym podziemiu. Kierowałem się właśnie w stronę jeziora Markia. Tak jak się spodziewałem, nad brzegiem zobaczyłem dziewczynę. Podszedłem do niej powoli. Obróciła się w moją stronę i uśmiechnęła smutno.
- Czekałam tu na ciebie.
- Wiem. Ja... chciałem ci coś oddać - wyciągnąłem z plecaka niedużą, błyszczącą kulkę - Konkretniej to.
- To... dusza mojego m-męża - powiedziała ze łzami w oczach, biorąc ją do ręki - Dz-dziękuję. Ja też oddam ci twoją własność - wręczyła mi kawałek metalu, który zaraz schowałem do plecaka - A teraz wybacz, mam coś do zrobienia.
Ja też miałem zadanie do wykonania, więc bez ociągania wyjąłem z kieszeni telefon i przeniosłem się do domu w Dwienkowie. Byłem gotowy na wyprawę, więc ruszyłem pewnie przez piach, między kaktusami. Dotarłem na miejsce w miarę szybko. Przeskoczyłem przez płot i w zawrotnym tempie pokonałem ostatni fragment pustyni. Starałem się nie podchodzić do nikogo, bo pewnie będą chcieli walczyć, a nie mam na to ani ochoty ani czasu. Udałem się prosto do drogi wiodącej między jeziorami lawy. Od razu usłyszałem kobiecy głos.
- Proszę, potrzebuję pomocy! Nazywam się Laura! Jestem naukowcem, pracuję w Kosmicznym Instytucie. Widzisz...
- Wiem o meteorytach - przerwałem jej - Gdzie jest twoje obozowisko? Mogę ci pomóc.
- Na wschód stąd. Ale skąd właściwie...?
Reszta jej pytania już do mnie nie dotarła. Niemal biegłem po te antygrawitacyjne buty. Jak się spodziewałem, był tam już jakiś chłopak. Trzymał poszukiwane przez mnie rzeczy w dłoni. Nie będę się z nim cackać. Ani z jego wybuchowymi pomocnikami.
- Hej, dawaj mi to! Daruj sobie głupie teksty. Bijemy się od razu, nie będę się z tym pieprzył.
Gdy tylko to powiedziałem, przestrzeń wokół jakby się zamazała i przybrała błękitny odcień, strefa walki. Nie minęło nawet dziesięć minut, a było po wszystkim. Młody złodziej dał sobie spokój, a ja zabrałem buty i biegiem ruszyłem z powrotem do Laury. Już po chwili kobieta stała obok mnie.
- Jak się nazywasz? - zapytała.
- Jestem Eleven - odparłem zwyczajnie. I tak wiedziałem, że nie będzie tak na mnie mówić.
- Świetnie Jedenaście, chodź za mną. Pokażę ci coś fajnego.
Ruszyła przodem, a ja zaraz za nią. Przerzuciła nas nad jeziorem lawy dzięki specjalnym butom i szczerze mówiąc, to było całkiem spoko. Czułem się prawie, jakbym latał. Ja już chcę je mieć.Z radością opuściłem gorące otoczenie, wkraczając do miasta. Najpierw udałem się do pustego namiotu, który chwilę później już należał do mnie. Ogólnie Trylantydów to dziura. Jedyny interesujący obiekt tutaj to właśnie Instytut Kosmiczny. Przekroczyłem próg lokacji, podążając powoli za Laurą i słuchając jej gadania. Gdy tylko pozwoliła mi się porozglądać, przeszukałem pomieszczenia, w celu znalezienia automatów. Dotarcie do odpowiedniego pokoju nie zajęło mi specjalnie dużo czasu. Podszedłem do automatu, przy którym nie było kolejki i kupiłem kilka paczek chrupków. Gwiezdne Chruuupki! Dobra, starczy, lećmy w kosmos! Wróciłem na korytarz i już po chwili stanąłem przed bladym chłopakiem z rozczochranymi, szarymi włosami.
- Cześ, jestem Zyszek. Znaczy, Zbyszek - zaśmiał się nerwowo - Ja się nie nadaję do relacji międzyludzkich tak bardzo... Powiem wprost. Jedenaście... chcesz się przelecieć? - zrobił krótką pauzę, po czym spłonął rumieńcem - Ja nie chcę... ja nie umiem, nie potrafię. Miałem na myśli polecieć. Tak, polecieć. W kosmos.
- Pewnie, że chcę - odparłem natychmiast - Znalazłem po drodze kilka części, które pewnie mogą się przydać - podałem Zbyszkowi kawałki metalu - Dalej, zrób mi tutaj spejsszip.
Oczywiście w tym momencie wkracza koleś w garniturze, żeby mnie przetestować. Walka z zielonymi móżdżkami i kawałem kamienia to serio super zabawa. Nie polecam. Po długiej i męczącej walce, wreszcie go pokonałem. A raczej moi partnerzy jego partnerów. Nie zmienia to jednak faktu, że mam typa dość na resztę życia, albo nawet dalej. Zbyszek w tym czasie zdążył już poskładać mój statek. Stał przy drzwiczkach i gestem zapraszał mnie do wnętrza kabiny. Chciałem lecieć w kosmos, ale miałem nadzieję, że Dark także zabierze się ze mną. Byłoby mi raźniej, gdyby też tam był. Jak na zawołanie, zjawił się klon, beztrosko stąpając korytarzem.
- Jesteś! Już myślałem, że będę musiał lecieć sam - przywitałem go, machając dłonią.
- Naprawdę myślałeś, że przegapię taką przygodę? Czy ty znasz siebie chociaż trochę? - zaśmiał się i ruszył prosto do rakiety.
Podążyłem za nim, ignorując dziwne spojrzenia Laury i Zbyszka kierowane w moja stronę. Stawiam, że nie widzieli Darka, więc zapewne pomyśleli, że mam coś nie tak z głową, ale mniejsza z tym. Wgramoliłem się do kabiny i przysiadłem obok klona. W środku rakieta była większa, niż wydawało się z zewnątrz. Co prawda to nie Tardis, ale ujdzie. Naprzeciwko siedzeń znajdował się spory panel pełen kolorowych guzików i dźwigienek. Czyli mamy radzić sobie sami. Suuuper. Nie no, jestem Eleven, władca spejsu, dam radę pokierować rakietą wyglądającą jak Toi Toi, prawda? Też tak myślę. Ostatnie przygotowania dobiegły końca i wystartowaliśmy.
~~~
Powracam z kolejnym rozdzialikiem. Mam nadzieję, że następny napiszę jeszcze w weekend. Przez kolejny tydzień (od poniedziałku do soboty) rozdziału nie będzie na pewno, bo wyjeżdżam i na 99,99% nie będę miała internetu.
Tak więc do następnego, mam nadzieję jeszcze w tym tygodniu.
Ata
CZYTASZ
Po drugiej stronie ekranu |Eleven x Dark Eleven|
FanfictionMateusz Eleven Gajewski chciał znów zobaczyć swojego klona, który pomieszkiwał w jego wymiarze przez dwa tygodnie. Ciężko było mu się pogodzić z jego zniknięciem. Dostał szansę, aby móc znów z nim przebywać, którą wykorzystał zupełnie nieświadomie. ...