[Rozdział 1]

2.7K 235 97
                                    


   To nie może być on.

Tylko nie on.

Proszę.

    –Jestem lekarzem! – poinformował rozpaczliwie, przedzierając się przez tłum gapiów. – Przepuście mnie... to mój przyjaciel! – krzyczał powtarzając imię mężczyzny niczym mantrę, jakby myślał, że ta błagalna modlitwa przyniesie jakiś skutek. – Jezu – stęknął, gdy udało mu się musnąć dłonią nadgarstek detektywa i sprawdzić puls. – Boże, nie...

Ktoś obrócił bezwładne ciało. Jego oczom ukazała się ta sama blada cera, teraz splamiona krwią; usta które zwykle się nie zamykały bądź wyginały w tym tajemniczym uśmiechu przeznaczonym tylko dla niego – lekko otwarte dusiły niemy krzyk; oczy zwykle obserwujące każdy szczegół – teraz puste i bez życia; ciemne loki zawsze staranie ułożone, powiewały bezwiednie na chłodnym wietrze.

    Jak mogłeś?

***

    Teraz został sam. Ceremonia pogrzebowa się skończyła. Nawet pani Hudson wróciła już do mieszkania. Martwiła się o niego, ale postanowiła, że John musi sam się pożegnać.

Towarzyszył mu jedynie czarny nagrobek pod potężną sosną i złote litery układające się w dwa słowa:

Sherlock Holmes.

Czuł rodzierający ból serce.

   – Byłeś... najlepszym i najbardziej ludzkim człowiekiem jakiego poznałem, i bez względu na to co mówią inni, nikt nie przekona mnie, że to wszystko było kłamstwem. To tyle – zakończył, zanim jego głos całkiem się załamał. – Byłem taki samotny, a ty... tak wiele ci zawdzięczam. Zrób dla mnie jeszcze jeden cud. Przestań. Zatrzymaj to. Błagam. Może proszę o zbyt wiele, ale... chcę tylko jednego. Przestań być martwy. – Wziął szybki wdech aby się nie rozpłakać. – Zrobiłbyś to dla mnie? – szepnął i położył swoją dłoń na zimnym marmurze.

Na nagrobku odbijała się jego pochylona sylwetka. Głowę schował w dłoniach, zapewne miały tamować wypływ łez. Nagle doktor podniósł głowę, odchrząknął i skinął nią jakby chciał oddać chołd. Na koniec odwrócił się i rozluźnił niczym żołnierz na znak zakończenia służby.

***

     Na Baker Street 221 B było tak... cicho i pusto. Teraz rozumiał czemu cisza tak bardzo przeszkadzała Sherlockowi. Usiadł na przeciwko czarnego, skórzanego fotela detektywa. Nie miał pojęcia dlaczego bał się ruszać prywatnych rzeczy swojego byłego współlokatora. Chyba obawiał się, że zaburzy porządek we wszechświecie.

Ogień w kominku już dawno zgasł. Wiatr i krople deszczu dudniły w okna. Przez Londyn przechodziła właśnie jedna z silniejszych burz. Watson nie mógł się oprzeć wrażeniu, że sam wypłakał więcej łez niż całe miasto.

– Halo?

Zbudził go ciepły głos kobiety. Najwyraźniej musiał zasnąć ze zmęczenia.

– Tak? – wycharczał dużo słabszym głosem niż zamierzał.

– Ojejku, zrobię ci herbaty kochany.

– Nie trzeba... – mruknął niewyraźnie.

– Trzeba, trzeba – powtórzyła kilka razy, po czym zapaliła światło w kuchni i włączyła wodę.

Blondyn westchnął i przeciągnął się na swoim fotelu. Oczekiwał jakiegoś komentarza, w stylu "widzę, że dobrze spałeś", albo "miałeś dość ciekawy sen", ale przecież nie było już nikogo kto mógłby to zrobić.

– Chodź tutaj, załóż to – nie-gosposia rzuciła mu sweter.

– Ale... – zaczął.

– Bez żadnych 'ale' – przerwała mu.

Doktor niechętnie przyodział beżowy sweter i poszedł do kuchni, żeby wypić napój. Pani Hudson uśmiechnęła się smutno.

– Jutro masz wizytę u psychologa – przypomniała mu.

– Tak, wiem.

***

    W nocy nie mógł spać, za oknem błyskało. Ach, ile by dał, żeby znów usłyszeć skrzypce. Kiedyś tak narzekał na ich dźwięk w nocy, a teraz byłyby istnym wybawieniem. Pociągnął nosem i podniósł się, aby pójść do łazienki.

Podszedł powolnym krokiem do okna w salonie. Zwykle, gdy nie mógł spać, stał tutaj ten niesamowity geniusz ze swoimi skrzypcami. Często powtarzał, że "nie potrzebuje tyle snu co normalni ludzie". Oparł się plecami o framugę okna i wpatrzył w widok za oknem, czując jak po jego policzkach zaczynają znowu płynąć łzy.

***

    Nadszedł ranek. Po burzy zostało tylko kilka mokrych plam i przeciekający dach oraz dębowa gałąź, która spadła nieopodal kamienicy. Blondyn zbudził się, leżał zwinięty w kłębek w fotelu Holmesa. Nie pamiętał jak się tam znalazł. W nocy zapewne szukał jakiegoś pocieszenia.

Uśmiechnął się czując przyjazną woń, lecz wtem dotarła do niego druzgocąca prawda.

Sherlock Holmes nie żyje.

Chciał ponownie się rozpłakać, ale chyba zabrakło mu łez, bo oprócz cichego jęku na nic więcej nie było go stać. Wstał chwiejnie i założył kapcie pozostawione na dywanie przez panią Hudson. Następnie udał się do łazienki, aby wziąć prysznic.

Zrzucił z siebie wszystko jedynym ruchem i zamknął się w kabinie. Miał wrażenie, że kąpiel zmyła z niego nie tylko brud, ale także część ciężaru, który nosił w sercu.

Po życiodajnym prysznicu przyodział beżowy sweter – ten sam co wczoraj – i pierwsze lepsze jeansy.

– Teraz wyglądasz jak człowiek! – pochwaliła go.

Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko blado.

ZNAK//johnlock Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz