[Rozdział 10]

1.8K 200 99
                                    

    Siedzieli razem w salonie. Niby jak za starych dobrych czasów. Jednak coś się zmieniło. Nie chodziło tu o wystrój, ani smak herbaty. Raczej o nich samych.

Sherlock próbował się wygodnie ułożyć nie dając po sobie poznać, że bolą go rany na plecach zadane przez jego oprawców.

John zaś udawał, że jest w lepszym stanie psychicznym i fizycznym, lecz marnie mu to szło z uwagi na to, że przy robieniu herbaty o mały włos nie zemdlał.

– Nie mogę tak dłużej. Przywal mi jeszcze raz – westchnął nagle Sherlock, odkładając filiżankę.

Watson zmarszczył brwi.

– Czemu?

– Przecież widzę, że chcesz coś mi zrobić, John. Zapomniałeś o moich fantastycznych zdolnościach?

Watson także odstawił herbatę na bok i wstał, a Sherlock podążył za jego przykładem.

– Gdy byłeś martwy chodziłem na twój grób i mówiłem do ciebie – powiedział z wyrzutem.

– Słyszałem cię.

Zamknął oczy i czekał na ruch Johna. Chciał już to mieć za sobą.

– Myślisz, że uderzenie cię załatwi sprawę? — zapytał John z żalem – Mylisz się.

Holmes zacisnął pięści i otworzył oczy.

– W takim razie co mam zrobić? Czy jest coś takiego co pomoże ci wybaczyć? – w jego głosie można było wyczuć cień nadziei.

– Potrzeba mi czasu. To przede wszystkim – odpowiedział.

– Ale...?

Watson podszedł do mężczyzny i położył dłoń na jego bladym policzku.

— Czy to co mi napisałeś było prawdą?

Detektyw przełknął głośno ślinę.

– Równie dobrze mogę zapytać o to samo.

Watson cofnął rękę i przewrócił oczami.

– Nie wierzę –mruknął pod nosem.

Po chwili wrócił znowu wzrokiem do bruneta.

– To jak będzie?

Sherlock uśmiechnął się, gdy w oczach Johna błyszczało rozbawienie.

– A wybaczysz mi? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– Może... zależy jaka będzie twoja odpowiedź.

Właściciel płaszcza wziął głęboki oddech, żeby uspokoić szybko bijące serce.

– Tak. Kocham cię John.

Nie zdążył jednak nic więcej dodać, bo przeszkodziły mu w tym wargi Watsona. Zaskoczony w pierwszym momencie stał sparaliżowany nagłą bliskością swojego blogera. Jednak, gdy blondyn chciał już się cofać, odwzajemnił pieszczotę i ujął jego twarz w dłonie.

Pocałunek sam w sobie był delikatny, ale jednocześnie tak bardzo wymowny, że nie trzeba im było więcej słów. Po wszystkim John uśmiechnął się, gdy w jego wilgotnych oczach odbijała się twarz brunetka, wyrażająca niemy zachwyt.

– To dobrze.

Sherlock przechylił głowę, aby zrozumieć co John ma na myśli.

– Wybaczam ci.

***

   Resztę wieczoru spędzili na opatrywaniu ran Sherlocka.

– Już zapomniałem jaka ta łazienka jest mała. Au – syknął, gdy John przyłożył wacik z wodą utlenioną do kilku, jeszcze niezabandażowanych ran.

– Nie krzycz, jesteś dużym dzieckiem – zaśmiał się.

– John... – zaczął Sherlock – muszę ci coś powiedzieć...

Blondyn był pewien, że to jego sposób, żeby ten przerwał na chwilę czynność odkażania, ale zaciekawiony, rzeczywiście zaprzestał.

– Naprawdę zamierzasz chodować tam tego wąsa?

– No i kurwa znowu – mruknął.

– Wiesz, jeśli chcesz powtórzyć jeszcze ten pocałunek to musisz ogolić zalążek buszu nad twoimi wargami.

Zamiast odpowiedzieć przycisnął mu do skóry gazę.

– Auuu! Nie karz mnie za prawdę!

– To nie było za prawdę, geniuszu. Tylko za twój tupet.

Sherlock zrobił minę obrażonego dziecka.

– Nie znasz się. – Rzucił w niego ręcznikiem z pralki i wybiegł z łazienki w samych bokserkach.

– Nie wracaj już! – krzyknął John i uśmiechnął się.

Właśnie tego mu brakowało. Jego własnego, dziecinnego detektywa-socjopaty.

ZNAK//johnlock Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz