[Rozdział 6]

1.6K 195 41
                                    

    Rano ból głowy dał się we znaki. W połączeniu z źle przespanymi nocami i odwodnienie, jego stan był naprawdę tragiczny.

Jakimś cudem obudził się w sypialni. Jak niby udało mu się wejść na piętro...

Rozejrzał się po pomieszczeniu.

Ciemne zasłony na oknach, stos książek obok łóżka, nowoczesna szafa, tablica Mendelejewa... zaraz, przecież to nie był jego pokój.

Przetarł oczy. Wciąż był w swoim swetrze, a jego jeansy leżały gdzieś obok łóżka. Na stoliku dostrzegł szklankę z wodą i aspirynę.

Pani Hudson – złota kobieta.

Wyciągnął się i usiadł z brzegu. Poczuł jak kręci mu się w głowie. Wziął do ręki tabletkę i opróżnił szklankę z przezroczystej cieczy.

– Jak ja się tu znalazłem do cholery? – stęknął i wstał.

Poczuł zawroty w głowie, a jego żołądek za wszelką cenę chciał uciec.

– I po co mi to było – westchnął, wchodząc do łazienki.

Ściągnął niemrawo ubrania i zamknął się w kabinie.

***

    – Dobry Boże! – krzyknął, gdy wszedł do kuchni.

Zegar wskazywał dziesiątą piętnaście. O ile dobrze pamiętał, jego zmiana w przychodni zaczynała się na w pół do jedenastą. Naciągnął na siebie pierwszą lepszą koszulę i wczorajsze spodnie, po czym wziął głęboki wdech. Wyszedł z mieszkania.

Nim zdążył zrobić choćby kilka kroków, dostrzegł dostojną sylwetkę, chowającą się pod parasolem.

– Mycroft? Ty tutaj? – zdziwiony zmrużył oczy.

– Załatwiłem ci dodatkowy dzień urlopu. Musimy porozmawiać – burknął krzywiąc się.

– O czym?

– O moim bracie...

***

       – Wiem, że trochę wcześnie na to żeby mówić o nim w ten przeszły sposób, ale w końcu kiedyś trzeba porozmawiać...

Blondyn skinął głową aby ten dalej kontynuował.

– Zanim umarł... kazał mi ciebie pilnować. Miałem cię obserwować, ale nie kontaktować się... sytuacja się zmieniła jak widzisz, ponieważ tu stoję – posłał mu wymuszony uśmiech – Chciałbym, abyś wiedział, że jego skok to nigdy nie była twoja wina, John.

– Ale...

– Zrozum. Wiem, że nie wierzysz mediom. Sherlock skoczył ponieważ tak wybrał. Nie chciał cię ranić, ale nie mógł dać ci umrzeć, John. To było jedyne wyjście. Moriarty właśnie tak chciał to zakończyć.

Za oknem ludzie chowali się przed deszczem, unosząc gazety i kurtki nad głowę. Po szybie spływały krople deszczu znacząc mokre ślady. Doktor odchrząknął nagle i stuknął nerwowo palcem w kolano, jak zwykł to robić.

– To twoja wina.

– John...

– Pozwoliłeś mu na to.

– Rozumiem co czujesz, ale-

– Muszę iść... i nie kontaktuj się już ze mną – powiedział – Proszę.

***

      Wyszedł z kawiarni, nie dbając o to czy zmoknie i się przeziębi. Po kilku minutach marszu z zadartą głową, po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Bez żadnych zahamowań. Jego przemoczona do suchej nitki, czarna kurtka trzeszczała przy każdym ruchu tułowia. Nieostrożnie wdepnął w kałużę, więc jego buty także chlupotała przy stawianiu stóp na podmokłym chodniku.

Mógł udać się tylko w jedno miejsce.

Nad grób Sherlocka...

ZNAK//johnlock Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz