Rozdział 2. W prezencie śmierci.

2.5K 218 35
                                    

 ,,Wstań dziecko i żyj dalej. Nie czas żebym się po Ciebie upomniał."

 Otwieram powieki. Przed oczyma ciągle mam lufę pistoletu, wymierzonego w kierunku mojej głowy. Drugi raz w tym tygodniu mnie postrzelono, co nie należy do codzienności. Jakoś wszyscy w tym mieście chyba chcą zabijać niewinne nastolatki swoimi nowymi pistoletami. Może powinnam uczyć się ich nazw, żeby zabić nudę?

 Przez cały tydzień nie odzywam się do tego nowego... Gabriela. Nawet spokojnie pomodlić się nie można, bo zaraz o nim źle myślę. A przecież nic złego się nie stało. Chłopak ciągle się na mnie patrzy, jak nie spode łba przy kolegach, to z zaciekawieniem gdy jest sam. Jeszcze powinnam dodać, że nie założył już więcej tych swoich okularków - jedyna ja je widziałam.

 -Wakra! - Z dołu krzyczy na mnie mój ojciec zastępczy - Michał. - Zejdź na dół i zrób mi śniadanie!

 Wzdycham i zwalam się z łóżka. Jestem tak wyspana, jakbym wypiła dziesięć red bull'ów na raz.

 Zakładam pierwsze lepsze rzeczy, jakie napotykam na swojej drodze. Czyli czarną bluzkę na ramiączka i czarne obcisłe rurki. Przystaję przy swoim lustrze na całą ścianę, naprzeciwko łóżka. Przyglądam się swojemu wyglądowi przez kilka sekund, zanim orientuję się w jakim jestem stanie.

 Potargane rude włosy odstają na wszystkie możliwe strony. Wory pod oczami uśmiechają się do mnie szeroko, chociaż ich tam nie powinno być. Blada twarz, z tylko jednym czerwonym policzkiem, na którym musiałam spać - patrzy w moje niebieskie oczy. Wyglądam jak zombie.

 Palcami próbuję przywołać do porządku moje włosy, kiedy schodzę po schodach na dół. Z kuchni czuć odór palonego mięsa na patelni. Pewnie Michał znowu przypalił sobie kotleta.

 I oczywiście mam rację. Patelnia prawie się pali, a gruby, prawie łysy mężczyzna siedzi przy stole i czyta gazetę, olewając wszystko, co dookoła się niego dzieje. 

-Nareszcie - mówi, nie podnosząc wzroku znad gazety. Wpycha do ust kanapkę z..., sądząc po wyglądzie, kocimi rzygami. Krzywię się z obrzydzenia. - Zrób mi nowego kotleta, dziewczyno. Głody jestem. 

 Przykręcam gaz, a zwęglone jedzenie wyrzucam przez okno, gdzie czeka już na nie bezdomny pies. Przychodzi tutaj o tej samej porze każdego dnia, wiedząc, że będę miała coś dla niego na śniadanie. I chociaż jedzenie zawsze jest przypalone albo zepsute, to kundelek nigdy nie rezygnuje z ciepłego przywitania, kiedy wyglądam do niego zza okna. 

 Sprawdziwszy, że Michał wciąż nie dostrzega mojej osoby, głaszczę bure zwierzę, wychylając się mocno na zewnątrz. 

-Smacznego, Żarłoku. –mówię i uśmiecham się do ,,mojego'' kundla.

-Gdzie to jedzenie? - warczy grubas, przerzucając strony gazety. 

-Robi się - burczę pod nosem, próbując opanować nadchodzącą złość. W tym domu za bardziej banalne rzeczy dostawałam po głowie i nie mam zamiaru się niepotrzebnie narażać na dodatkowe siniaki. 

 Odgrzewam mu jedzenie z wczorajszego obiadu i bez słowa kładę mu pod sam nos. Nienawidzę, kiedy mi rozkazuje. W ogólne nienawidzę mieszkania z nim i jego żoną. Już nie mówiąc o tym, jak bardzo żałuję, że tylko ta rodzina nie oddała mnie po miesiącu mieszkania razem. I z jednej strony uratowali mnie od życia w sierocińcu, a z drugiej... 

 A z drugiej również tutaj traktują mnie, jakbym była nikim.

 Nie podnosząc wzroku, szybko kieruję się do swojego pokoju, obawiając się, że mężczyźnie w każdej chwili coś odwali i zwyzywa mnie na dobry początek dnia. 

Dni śmierci. Czyli 1000 śmiertelnych wypadków Wakry Lejsis.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz