Rozdział 9. W prezencie śmierci.

1.4K 147 26
                                    

,,Wstań dziecko i żyj dalej. Nie czas, żebym się po ciebie upomniał."

 Otwieram oczy. Jestem bardzo wyspana. Aż za bardzo. Czy stał się cud, że po tylu latach w końcu mogłam się wyspać? Do tej pory zdarzało mi się to tak rzadko, że rutyną stały się ciężkie poranki, podkrążone oczy i niechęć do wszystkiego z samego rana. 

 Podnoszę się z łóżka, głośno ziewając. Ubieram się w rzeczy, które jako pierwsze wpadają w moje dłonie i staję przed lustrem, z chęcią sprawdzenia czy i dzisiaj będę koszmarnie wyglądać, jakby dzień wcześniej przygnieździła mnie ściana albo udusiły opary z kanalizacji. Ale z zaskoczeniem odkrywam, że okropnie wyglądają wyłącznie moje włosy, więc nawet z zadowoleniem zabieram się za ich rozczesywanie. Co kończy się fiaskiem i szczotka blokuje się już przy pierwszych strąkach.

 Zrezygnowana siadam na podłodze, a szczotka obija się o moją twarz. Nagle moją duszę wypełnia niepokój. Jakby coś mnie ominęło. Jakaś ważna sprawa. 

 Wyrywam poirytowana szczotkę i kieruję się w stronę kuchni, gdzie jak zwykle zastaję swojego ojca zastępczego. Omiatam go przelotnym wzrokiem, ale kiedy się upewniam, że nie zwróciłam jego zainteresowania, cicho wypuszczam powietrze z płuc, które mimowolnie zatrzymałam w płucach. Może dzisiaj uda mi się wyjść w ciszy z domu.

 Zza okna dobiega ciche mlaskanie psa, więc najciszej jak mogę otwieram je na oścież i wychylam się, aby pogłaskać Żarłoka, na co psiak odpowiada mi radosnym szczeknięciem. Upewniwszy się, że Michał wciąż siedzi pogrążony w lekturze magazynu, wyciągam z lodówki kawałek kiełbasy, który bynajmniej nadaje się do jedzenia i rzucam go psu. 

- Od kiedy robisz schronisko z mojego domu? 

 Sztywnieję na dźwięk głosu mężczyzny. Szybko zamykam okno i unikając kontaktu wzrokowego, powracam do lodówki, próbując znaleźć coś, co jeszcze nadaje się do zjedzenia. A z tego, co widzę, to raczej jest to ta mniejsza część jedzenia. 

- Twój dom też jest moim domem jakbyś chciał wiedzieć - mówię, próbując zabrzmieć najłagodniej jak potrafię. Oczywiście, że to się nie udaje. 

- W każdej chwili może nim nie być.

 Mimochodem odwracam się w jego kierunku, czując jak adrenalina wypełnia moje uszy.

- Z tego, co pamiętam, to całkiem ładną sumkę za mnie dają - cedzę słowa przez zęby, wpatrując się w gazetę, która zakrywa twarz Michała. - A jakoś nie przypominam sobie, żeby przestało ci zależeć na pieniądzach. 

 Dom wypełnia śmiech Michała. I nie ma w nim krzty wesołości. Przeszywa mnie dreszcz. 

 Obserwuję jak powoli składa magazyn w rulon, doskonale wiedząc, co to oznacza. Odezwę się jeszcze raz, a pożałuję. 

- A ja z tego, co pamiętam... - zaczyna, wbijając we mnie swój przepity wzrok. Walczę ze sobą, żeby nie spuścić oczu. - ...to wciąż masz zamiar spać spać pod dachem. 

 Nie odważam się przekroczyć granicy. Nie, kiedy od wielu dni w tym domu panował już spokój. Nawet po rozmowie z dyrektorem nie próbował ze mną rozmawiać. A to oznaczało jedno - jemu również zależy na jakimś porozumieniu ze mną. 

 Minuty mijają, a każde z nas czeka na jakikolwiek ruch z drugiej strony. I kiedy nic się nie wydarza, jak gdyby nigdy nic wracamy do poprzednich zajęć. Ale groźba pozostaje pomiędzy nami, wżerając się w mury tego domu. 

 W każdej chwili mężczyzna może zrezygnować z opieki nade mną, a na mnie nie będzie czekała kolejna rodzina zastępcza. Nikt nie zechce przyjąć do siebie szesnastolatki, tym bardziej z opinią, która odstraszyłaby każdą normalną rodzinę. Byłabym skazana na powrót do sierocińca, na przymusową pracę poza szkolną i koszmar, który ponownie by się rozpoczął. 

Dni śmierci. Czyli 1000 śmiertelnych wypadków Wakry Lejsis.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz