Discussion

1.7K 151 33
                                    

  - Nie kłam! Król Corporitów wszystko mi powiedział! - oburzył się Stanford. Will zatrzymał się i wziął głęboki oddech.

- Ja nie kłamię. - powiedział i widząc, że Ford zamierza to podważyć, podwinął rękaw białej koszuli, jaką miał na sobie odsłaniając wypalony znak na przedramieniu i dodał - Nie mogę. - Ford zamilkł z niemałym szokiem na twarzy. W tym towarzystwie najwyraźniej tylko ja nie wiem, co to takiego znaczy.

- Co oznacza ten symbol? - zapytałem wpatrzony w rękę demona. Znak przedstawiał zaszyte usta otoczone wieńcem kwiatów, ale jakie miał znaczenie, zadanie. Wnioskując z rozmowy, nie pozwalał na kłamstwo, ale co robił dokładnie i w jaki sposób działał?..

- To klątwa. Zostałem nią naznaczony, kiedy miałem jakieś 3 lata. Każdy przyszły król Nexumów był tak naznaczany. Nie pozwala nam na kłamstwo, byśmy nie oszukali nigdy swoich poddanych. - powiedział nasuwając z powrotem rękaw na przedramię - Złamanie jej wiąże się z różnymi konsekwencjami. Czasem objawiają się ogromnym bólem, a czasem nawet z utratą mocy lub śmiercią, w zależności od wagi kłamstwa. Istoty, które nie zastosują się do tej klątywy zwykle popadają w obłęd. - dodał z grobowym wyrazem twarzy.

- Oh.. - utkwiłem speszone spojrzenie w ziemi. Ciekawe czy Bill też takie ma.. Chyba nie skoro w Tamte wakacje oszukał mnie podczas umowy.. ale też jest z rodziny królewskiej. Może nie był brany pod uwagę na to stanowisko. Może powinienem o to zapytać.. ale jak już to Bill'a. W końcu dotyczy to jego osoby, kogoś innego zapytam, tylko jeśli on nie chciałby udzielić mi odpowiedzi.

- Jeśli to wszystko, to zalecam wznowienie marszu. Jesteśmy już niedaleko. - powiedział tym razem już z przyjaznym uśmiechem na twarzy. Bez słowa ruszyliśmy dalej.  

***

      Na błoniach byliśmy po jakichś piętnastu minutach spokojnego marszu, podczas którego rozmawialiśmy o tym, co nas otaczało. Będąc precyzyjnym: ja się zachwycałem florą i fauną ich świata, Will opowiadał o tym, co nas otaczało, a Ford szedł cicho zamyślony z grobowym wyrazem twarzy.

      Tęczowe błonia naprawdę były tęczowe. Między źdźbłami szafirowej, przyozdobionej kropelkami rosy trawy wyrastały kolorowe kwiaty. Płatki w kształcie serc przybierały najróżniejsze pastelowe barwy. Od róży, poprzez błękity, na zielonym i żółtym nie poprzestając. Niektórych kolorów nawet nie potrafiłem określić, co było dla mnie niemałym zaskoczeniem.
      Rosły tu też tak jak i wszędzie z resztą te charakterystyczne dla szóstej pory roku kwiaty. Miały podłużne, szpiczaste płatki odchylone luźno do zewnątrz. W środku zaś nad podłużnym pręcikiem w powietrzu zaledwie parę centymetrów nad rośliną unosiły się kamienie o krystalicznej budowie i pociągłym, ostrym kształcie. Emitowały światło, zależne od koloru płatków. Lasery, w jakie kształtowało się ich światło, przecinały się, a w miejscach ich łączenia tworzyły się białe świetlne kule, z których prawdopodobnie narodziły się już ogniste skrzaty, bo parę takich okazów już krzątało się przy pyle opadającym spod kryształów.
       Na łące można też było doszukać się, paru wolno stojących, niewielkich, choć o rozłożystych koronach, drzew liściastych. Kontrastujących poprzez swoją czarną barwę z otaczającym przepychem kolorów.
       Płynęło też tędy parę strumieni, o przejrzystej strukturze, ukazując perły osadzone na ich dnie.

       Wszędzie, gdzie bym nie spojrzał widziałem też je - pegazy. Pokrewne naszego konia, wielkością porównywalne do tych pociągowych, choć poprzez grację, z jaką się poruszały i dostojność, jaka od nich biła, porównałbym je do arabów, bądź fryzów. Za to małe źrebaki podchodziły pod skoczne i żywe angliki. To, co najbardziej odróżniało je od naszych czterokopytnych to wielkie, pierzaste skrzydła. Jedno skrzydło po rozłożeniu polem było większe od samego posiadacza.

       Za Will'em skierowaliśmy się w stronę oddalonej o parę metrów niewielkiej gromady. Udało mi się wychwycić w tym niewielkim tłumie Arusa i Lilith, stały tam też dwa pegazy. Jeden o wiele większy od pozostałych, o czarnym umaszczeniu ze złotym wieńcu na głowie, tego koloru kopytach i błękitnych oczach, a drugi, nieco niższy i odrobinę smuklejszy, również o smolistym kolorze sierści, jednak ten miał jedno oko koloru nieba, a drugie żółte niczym płatki słonecznika.
        Kiedy podeszliśmy bliżej zauważyłem też Samaela i... Bill'a. Co on tu robi?! Powinien odpoczywać. - pomyślałem, marszcząc brwi.

- Już jesteśmy. - zabrał głos Will, przerywając rozmowę, jaka toczyła się między Arusem a największym pegazem. Spojrzałem na Bill'a, który aktualnie opierał się o, bo, mniejszego parzystokopytnego ssaka z tu obecnych. Blondyn posłał mi spokojny uśmiech i gestem poinformował, bym lepiej skupił się na tym, co mówią pozostali. Ja jednak podszedłem do niego i go objąłem.

- Powinieneś odpoczywać. - szepnąłem, zajmując miejsce po jego prawej, a on objął mnie ręką w pasie, na co lekko się zarumieniłem.

- Wiem, ale to ważne spotkanie. I jako jedyny Nexum znam wszystkie osoby w tej grupie. Plus to ja załatwiłem pobyt na tej łączce. - powiedział z szerokim uśmieszkiem. Widzę, że humor mu wraca.. To dobrze. Uśmiechnąłem się do niego i przeniosłem wzrok na pozostałych tu zgromadzonych.

      Will rozmawiał z Arusem i tym wielkim pegazem, Ford stał nieco z boku i przyglądał się wszystkim podejrzliwie, a Lilith stała przy boku Samaela, machając zabandażowanym ogonem. Kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się z jej, wzięła szybki wdech i szepnęła coś swojemu chłopakowi, po czym skierowała się w naszą stronę.  

"Wymiar Wojny" [BillDip] [Zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz