8. "Wybita zaraza"

1.1K 103 3
                                    

Spojrzeliśmy jeszcze raz na siebie i wzięliśmy po głębokim oddechu. Skinęliśmy ze zrozumieniem głową i razem pchnęliśmy ogromne drzwi wejściowe rezydencji Blackwell. Zaraz wszystko się zacznie i skończy. To cholerstwo zniknie z tego świata. Przygotowywałam się na to długi czas, więc mam zamiar się wykazać.
Szliśmy powoli i spokojnie, nie pokazując po sobie nic. Byliśmy cicho i ostrożnie stawialiśmy każdy krok. Lekka ciemność panowała w całym holu. Czyli zasłony są zasłonięte. Drzwi za nami zatrzasnęły się z mocnym hukiem. Nie drgnęliśmy na to choć odrobinę. Jedynie mocniej ścisnęliśmy nasze dłonie.

— A więc to dziś? — usłyszałam ten paskudny i znienawidzony głos tego Gołębia. Jeszcze chwila i nigdy go już nie usłyszę.

Głos dochodził z naprzeciwka, ale odbijał się lekkim echem, czyli stoi na schodach.

— Leo. — puściłam jego dłoń, zaczynając zdejmować moją skrzyneczkę z niespodzianką.

Tyle lat na to czekałam. W końcu nadszedł ten dzień. Leo stanął przede mną, zdejmując swoją marynarkę, która zasłaniała jego wszystkie pistolety, jak i kilka sztyletów. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mawia. Chwycił pierwsze dwa i przygotował się do rzutu.

— Nie myśl, że jakieś zwykłe nożyki, mogą mnie jakkolwiek zranić. — zaśmiał się, dość psychicznie.

Jak ja się ciesze, że już za chwile nigdy tego nie usłyszę. To ma być szybka akcja. Wszystko było ustalone już lata temu, więc nie mamy prawa się pomylić.

— Podejdź, a ci pokażę, do czego jest ktoś mojego pokroju zdolny. — nie muszę widzieć, by wiedzieć, że szeroko się uśmiecha.

Tak się kończy, kiedy twój brat jest Płatnym Zabójcą. Rodziny się nie wybiera. Przyszykowałam się. Otworzyłam zamki, ale jeszcze nie otworzyłam mojego skarbu. Jeszcze nie na to pora. Tylko chwila. Usłyszałam jedynie śmiech, tego cholerstwa. Jeszcze chwila. Wytrzymaj. Zaraz się zemszczę i będzie po sprawie.

— Myślisz, że dam się tak łatwo dopaść? — usłyszałam jak powoli schodzi po schodach.

Liczyłam jego kroki. Każdy kolejny do nas go przybliża. Z każdym jest bliżej swojego unicestwienia. — Wychowałem was, więc wiem do czego jesteście zdolni. — oj, nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz.

Nigdy nas dobrze nie poznałeś. Nigdy nie wiedziałeś o nas wszystkiego i nigdy nie poznasz. Usłyszałam mnóstwo hałasu z każdej strony. Szybcy są. Myślałam, że dłużej im to zajmie. Słychać było trzaski, uderzenia o coś, jak i co raz jakieś krzyki. Czyli został już tylko jeden. Drzwi u góry po obu stronach się otworzyły w tym samym czasie. Przy balustradzie stanęły dobrze mi znane osoby. Z obu stron również wyleciały dwa cholerstwa, inaczej zwane Gołębie. Upadły na podłogę, idealnie przed Leo. Nikt nie zdążył nic powiedzieć, czy zrobić kroku, a zaraz dołączyły kolejne dwa. Spojrzałam na samą górę schodów. Doskonale rozpoznając te czerwone oczy. Czyli każdy się spisał. To teraz tylko ja i Leo. Ostatni Gołąb jest nasz.

— C-! — Leo nie dał mu dobrze zacząć.

Od razu rzucił w niego ostrza. Uniknął ich, choć jeden go drasnął w policzek. Dobry braciszek. Rób tak dalej.

— Czyli tylko jeden został. — każdy w tym pomieszczeniu, oprócz tego cholerstwa potocznie zwanym Ash'em, uśmiechnął się szeroko i wyczekująco.

— Jak śmieliście!? — krzyknął wściekły pokazując swoje skrzydła i unosząc się do góry. Tak jak przewidzieliśmy.

Leo wyjął dwa pistolety, trzymając w obu dłoniach. Od razu zaczął strzelać w niego, nie ważne gdzie, tylko by do trafić. Ma go dla mnie osłabić. Dostał kilka razy, ale dobrze wymija lecące w niego kulki. Leo musi wyposażyć się w karabin, najlepiej maszynowy. Wydaje się lepszy.

— Araine, skup się, zaraz twoja część. — czuję jego uśmiech i jego zadowolenie z zabawy. Typowy psychopata lub maniak zabijania. Czemu nie może być normalny?

Chwyciłam za górną część skrzynki, wyczekując momentu. Leo skończyła się amunicja i biały skurwysyn leciał w jego stronę. To ta chwila. Szybko otworzyłam wieczko i chwyciłam za rączkę miecza, który sam się zapali po wyjęciu go. Leo z szerokim uśmiechem szybko odskoczył od nas. Gołąb leciał prosto na mnie i mój płonący miecz. Nie da rady wyhamować, czy uniknąć mojego ataku. Jest na to zdecydowanie za blisko. Ruszyłam na niego i na odpowiedniej odległości, przecięłam go mieczem po całej długości jego brzucha i klatki piersiowej. Jego ciało spadło centralnie przede mną i zaczęło płonąć. Jego krzyk był dla mnie jak najpiękniejsza muzyka. Zaraz to się powtórzy. Podniosłam ostrze do góry, by zaraz ponownie wbić w jego ciało. Z szerokim uśmiechem wyminęłam go, uważając na płomienie, by zaraz spojrzeć na resztę Gołębi. Strach w ich oczach. Plamy z krwi na ich plecach po odciętych skrzydłach. Tak jak ustaliliśmy. Podniosłam miecz i znowu wbiłam w ciała tej kupy ptasiego mięsa. Będą ginąć w męczarniach, tak jak na to zasłużyli.
Patrzyłam na płonący obraz przede mną. Nowa służba będzie musiała wymienić dywan i odremontować podłogę. Odwróciłam się do największego gnojka i skurwysyna, jakiego w całym swoim życiu poznałam. Już nie krzyczał, ale nadal żył i czuł ból spalenia żywcem.

— Tak się kończy zadzieranie z człowiekiem, który zna najemnika, demona i bogów śmierci. — uśmiechnęłam się chyba jeszcze szerzej patrząc na niego ze zwycięstwem.

Smak zemsty jest słodki, a zapach spalonego ciała jest przyjemniejszy niż myślałam. Pojedyncze promienie słońca zaczęły się wkradać do środka, przez szpary w zasłonach. Odwróciłam się do reszty, która teraz stała razem przy większym ognisku.

— To teraz idziemy oblać nasze zwycięstwo! — krzyknęłam radośnie i z normalnym uśmiechem. Usłyszałam jedynie mocne uderzenia w czoło. — Za wcześnie?

Na nowo |Kuroshitsuji|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz