2. "Ten dzień!"

2.3K 156 44
                                    

Wpół do piątej rano. Idealna godzina żeby wyjść nie zauważonym z domu. Szybko wstałam z łóżka i pobiegłam do szafy. Założyłam czarne dresy, czerwony top, moją kochaną czarną kurtkę i czerwone buty. Do tego jeszcze swoje okulary i ulubiony naszyjnik z wisiorkiem kota. Jestem spakowana już od dawna, a większość rzeczy powinna już dawno dostać się do mojego mieszkania. Spakowałam jeszcze na szybko, ale dokładnie, plecak i wzięłam walizkę. Powoli i jak najciszej, zeszłam ze schodów. Na samym dole, ktoś już na mnie czekał.

— Obiecaj, że będę mogła cię odwiedzić. — powiedziała zaspanym głosem i misiem w rączkach. Kochana siostrzyczka. Uklękłam przed nią i pogłaskałam po głowie.

— Oczywiście, Zoe. — złożyłam delikatny pocałunek na jej czole i z powrotem wstałam. — Do zobaczenia. — uśmiechnęłam się do niej, po czym wyszłam cicho z domu.

Na lotnisku było mało ludzi o tej porze. Tyle szczęścia. Tyle też dobrze, że wszystko już za mną i mam jedynie czekać jakieś trzydzieści do czterdziestu minut na samolot.

— Eh... — usiadłam, a raczej opadłam na siedzenie.

Kilka siedzeń dalej był jakiś brunet. Wydaje się znajomy, ale ja przecież znam całe miasto, a połowa Islandii zna mnie!

— Przepraszam, ale nie spotkaliśmy się kiedyś? — spojrzałam w stronę głosu. Przecież to ten ciekawy gość ze sklepu!

— No tak, w sklepie przy warzywach! — usiadłam normalnie i zaczęłam patrzeć w jego oczy. — Też gdzieś się wybierasz? — uśmiechnęłam się ciekawski, jak zwykle.

— Tak właściwie, to się wyprowadzam. — też się uśmiechnął, na chwile zamykając oczy.

— Skoro tak, to gdzie? — mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Trudno!

— Londyn. — na to mój uśmiech trochę się zmniejszył.

To mi coś przypomina. Wczoraj dostałam list od gościa u którego mam wynajmować mieszkanie. Od samego początku wiedziałam, że będę miała współlokatora. Na dodatek, w liście pisało, że również się wyprowadza z Islandii.

— Mogę zgadnąć twoje imię? — zdjęłam okulary i patrzyłam swoimi dwukolorowymi oczyma w jego bordowe. Dziwny kolor, ale dziwnie piękny. Lekko się zdziwił i spojrzał na mnie dziwnie. Wzięłam to za "tak". — Twoje imię to... Sebastian Michaelis. Zgadłam? — uśmiechnęłam się chytrze. Otworzył szerzej oczy i lekko usta.

— Jak...? — tyle z siebie wydusił, na co z powrotem założyłam okulary.

— Jestem Araine Blackwell. — jego oczy znów się powiększyły. Patrzył na mnie zdziwiony. — Witam mojego współlokatora. — zachichotałam.

Po sekundzie szybko się uspokoił i powrócił do chyba normy. Nie znam go na tyle dobrze, by to stwierdzić.

— A więc... mnie również miło. — podał mi dłoń, którą od razu przyjęłam z szerokim uśmiechem.

Gadaliśmy tak dalej, aż w końcu przyleciał nasz samolot. Okazało się, że siedzieliśmy również obok siebie, więc nasze rozmowy nie miały końca. Poznawaliśmy się, śmialiśmy i dyskutowaliśmy o przeróżnych tematach. Ale najlepsze jest to, że on również jest miłośnikiem kotów!

— Twój naszyjnik jest na prawdę uroczy. Skąd go masz? — patrzył na zawieszkę na co zdjęłam naszyjnik. Spojrzał na mnie dziwnie.

— Dostałam go od starszego brata. — na to wspomnienia odwróciłam wzrok od Sebastiana i spojrzałam w okienko. Nie lubie tych wspomnień.

— Wybacz. Nie chciałem przywoływać złych wspomnień. — jego głos wydawał się troskliwy. Tak podobny do jego.

— Jak jedyna osoby, którą kochasz umiera na twoich oczach, to normalne, że należy do złych wspomnień. — z powrotem na niego spojrzałam z szerokim i prawie nie udawanym uśmiechem.

"Nie pokazuj ludziom swojej prawdziwej twarzy. Załóż maskę i żyj zapominając o twarzy." przypomniały mi się słowa brata, które mi zawsze mówił działo się coś nie tak w złym miejscu.

Przez ostatnie minuty milczeliśmy. Kiedy wychodziliśmy, Sebastian podał mi torbę ze schowka, gdyż ja jestem za niska. Metr sześćdziesiąt dwa daje w kość. Dalej razem ruszyliśmy po bagaże. Pierwszy przyszedł Sebastiana, a mój był jednym z ostatnich. Trochę się na niego czekało. Potem wyszliśmy z lotniska, tym razem w Londynie. Na zewnątrz czekało dwóch mężczyzn z kartkami z napisem "Blackwell". Dziadkowie jak zwykle przesadzają.

— Chcesz jechać ze mną? — spojrzałam na niego oczkami małego kotka.

— Jeśli to nie problem... — szybko złapałam go za nadgarstek i zaciągnęłam w stronę samochodu.

Jeden wziął nasze bagaże, a drugi otworzył drzwi. Wsiadłam pierwsza, a zaraz za mną Sebastian.

— Jak zwykle dziadkowie przesadzaj. — wymruczałam do siebie i wygodnie się wyłożyłam na fotelu.

— Panienko Araine, proszę zapiąć pasy dla bezpieczeństwa. — jeden z mężczyzn spojrzał na mnie poważnie.

— Ale on drapią mnie w szyję! — zamarudziłam jak dziecko. Nie lubię pasów! Są denerwujące!

— Panien...!— nie dane mu było dokończyć, bo widział jak Sebastian sam mnie zapina i siada z powrotem na swoje miejsce. Trochę poczułam się jak dziecko.

— Wiesz, że nie mam pięciu lat i umiem sama się zapisać? — założyłam ręce na piersi i odwróciłam wzrok z udawanym fochem. On się jedynie zaśmiał. Zaraz po tym samochód ruszył.

Kiedy tylko znajdowaliśmy się przed naszym apartamentem, od razu wyskoczyłam z samochodu i pobiegłam zobaczyć jak wygląda. Nie mogę się doczekać. Prosiłam dziadków, by dostarczyli wszystkie moje meble i wcześniej wysłane rzeczy, więc powinno być w połowie wszystko zrobione. Natarczywo naciskałam guzik windy, która o wiele za wolno zjeżdżała.

— Uspokój się, bo nigdy nie przyjedzie. — usłyszałam jego głos, na co przestałam, ale nadal mnie korciło by znowu nacisnąć.

Będziemy mieszkać na samej górze, więc i widok powinien być piękny. Tak tęskniłam za Londynem! Tyle lat mnie tu nie było. W końcu winda przyjechała, a ja wskoczyłam do środka z zamiarem molestowania kolejnego guzika. No niestety, ale Sebastian wcisnął go za mnie i stanął w jego obronie.

— No wiesz ty co? — założyłam ręce na piersi i spojrzałam jak tamci mężczyźni męczą się z naszymi bagażami. O boże, to tylko dwie walizki!

Drzwi windy się zamknęły i już zaraz poczułam to uczucie w brzuchu.

— Szybciej. Szybciej. — mamrotałam zdenerwowana pod nosem. Jedyne co usłyszałam to chichot Sebastiana.

— Jesteś słodka, kiedy się denerwuje. — uśmiechnęłam się do niego, ale zaraz się zaśmiałam.

— Jeszcze mnie nie znasz.— pokazałam swoje białe zęby, gdzie po bokach można było zauważyć lekkie kły.

Od razu winda się zatrzymała. Wyskoczyłam ze środka i pobiegłam do jasnych drzwi, na których pisało "Michaelis" na czarno i pod tym "Blackwell". Chwyciłam za klucze z plecaka i próbowałam trafić w otwór, ale przez ekscytacje ręce mi się trzęsły. Blada ręka odsunęła moją i drugą, w czarnej rękawiczce bez palców, włożyła klucz i przekręciła.

— Zanim wejdziemy, uspokój się trochę. — powiedział spokojnie i pogłaskał mnie po głowie. Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Dziwny jest czasami.

— Dziwny. — patrzyłam na niego z dołu i jak się lekko nachyla. Teraz to on patrzył na mnie dziwnymi oczami. Od razu pokazałam mu szeroki uśmiech i nacisnęłam klamkę. — Idziemy? — spojrzałam na niego. Zabrał rękę z mojej głowy i przytaknął ruchem głowy. Razem pchnęliśmy drzwi do naszego nowego mieszkania.

Na nowo |Kuroshitsuji|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz