Rozdział 44

3K 364 104
                                    

(Harry)
Sześć tygodni później...

Moje torby były spakowane, paszport starannie schowany w kieszeni i cóż...

Powiedzenie, że byłem troszkę przestraszony byłoby niedopowiedzeniem.

Ponieważ byłem przerażony.

- Bambi, jesteś pewien? - zapytał Louis, stając przy drzwiach swojego mieszkania. - Tak całkowicie pewien?

Oczywiście przytaknąłem, wyciągając rączkę od mojej walizki, by móc ja prowadzić i zarzucając na ramię plecak.

Niedawno wypisałem się ze szkoły.

Ale tylko dlatego, że przenoszę się do jednej z tych dziwnych szkół w Ameryce.

Może nie dziwnych... Ale obcych? Mimo wszystko sądzę, że w tych czasach oznacza to to samo.

Skończę tam szkołę, może dostanę gdzieś pracę... Nie wiem. Wiem na pewno, że Louis się mną zaopiekuje, nareszcie będziemy na swoim, i nikt nie stanie nam na drodze.

Będziemy zupełnie sami w naszym własnym domu...

Naprawdę dziwnie jest o tym myśleć.

A co jeszcze dziwniejsze, mam przeczucie, że Louis będzie najlepszym lekarzem, więc zakładam, że przynajmniej będziemy mieć jakąś kasę.

***

Na początku samolot był straszny z tymi swoimi wielkimi, przerażającymi skrzydłami, rozpiętymi tak szeroko, że zaczynałeś się zastanawiać, jak on się uniesie.

To ma coś wspólnego z fizyką, nie?

Nie wiem, nigdy jakoś się tym specjalnie nie interesowałem.

Popatrzyłem na Louisa, przestudiowałem go, chwyciłem jego dłoń, a potem popatrzyłem w inną stronę. Wszystko w jednym ruchu.

Mogłem wyczuć, że na mnie patrzy, ale w końcu nic nie powiedział. Była to cicha zgoda, że wiemy, co robimy. Wiemy, jak to się skończy.

Kiedy się obejrzałem, dostrzegłem moją matkę, jego matkę i wszystkich, których kochamy patrzących na nas i płaczących.

Potem pomyślałem, dlaczego płaczą. Co sprawia, że nasze ciała robią takie niezwykłe rzeczy? Jak skłanianie nas do płaczu, czy posiadanie wielkiego przywiązania do czegoś.

Jako moje prywatne pożegnanie, uroniłem łzę dla nich wszystkich i podszedłem do taśmy bagażowej z miłością mojego życia w dłoni.

Przyszłość: nieznana.
Przeszłość: dała naukę.
Teraźniejszość: tutaj. Teraz. Na zawsze?

- Jesteś gotowy?

To nie potrzebowało odpowiedzi, jedynie połowicznego uśmiechu.

Więc podarowałem mu jeden.

Cechą nowych początków jest to, iż przerażają. Może nie w sposób 'potwora pod łóżkiem', czy spadania z klifu... To raczej ślepy strach.

Pod zasłoną wszystko jest normalne, ciche i stłumione ciemnością.

Ale poza nią?

Czeka nieznana podróż.

***

Po siedmiu i pół orgazmach (jeden został przerwany przez turbulencje), dziesięciu godzinach, jednym przystanku, trzydziestu czterech minutach całkowitego piekła i dwie pary bielizny później, wylądowaliśmy.

Lotnisko było zatłoczone przez czas, który wydawał się wiekami. Słyszałem głosy, zupełnie inne niż te, do jakich byłem przyzwyczajony.

- Nie, Bill. Nie! Posłuchaj, powiedziałem 9.00, nie 9.45, ty głupi-

- Możesz poczekać sekundę? Ktoś jeszcze dzwoni-

- Co macie na myśli mówiąc, że mój lot się nie odbędzie? Czy wy wiecie co się stanie z moim harmonogramem?

Wcześniej nie słyszałem tych wszystkich akcentów... Niektóre z nich były tak niewyraźne, że ledwo mogłem rozszyfrować słowa.

- Kochanie? Wszystko w porządku? - zapytał Louis, prowadząc mnie do przodu.

Westchnąłem z ulgą.

Wreszcie głos, który znam.

- Tak, wszystko dobrze. Czuję się świetnie – odpowiedziałem cicho, niemal zbyt cicho, ale usłyszał mnie, machając do taksówki, kiedy dostaliśmy się na zewnątrz.

- Daj mi swoją torbę i usiądź wygodnie z tyłu, dobra? Pojedziemy z godzinę.

Posłuchałem, wskakując na tylne siedzenie. Zerknąłem na taksówkarza z przodu, którzy rzucił mi sceptyczne spojrzenie.

- Dokąd zmierzacie, chłopcy? - zapytał głosem prawdopodobnie zachrypniętym od pozostałości zatęchłych cygar.

W jednym wielkim wdechu wypowiedziałem adres domu, w którym ja i Louis będziemy urzędować przez bóg wie, jak długo. Zapamiętałem go w razie sytuacji takich jak ta.

W razie wielkich, przerażających taksówkarzy.

Kiedy Louis wsiadł ruszyliśmy, a ja zasnąłem.

Zupełnie jak zgaszone światło. Z głową na ramieniu Louisa, czasami przechylając się na wybojach i dziurach w drodze.

Oto dom, w którym się pobierzemy. Będziemy jadali obiady. Kłócili się. Uprawiali seks. Upijali się. Śmiali. Płakali. Przytulali. Całowali.

Wspomnienia.

Nowe, piękne wspomnienia.

Następna rzecz, jaką usłyszałem była cicha i jasna, tuż przy moim uchu. Zadrżałem lekko, otwierając oczy na dźwięk głosu Louisa.

Jesteśmy w domu."

You Put the O in DisOrder PL (Larry)Where stories live. Discover now