MAJ

19 0 0
                                    

Wracaliśmy z naszej miejscówki. Było już późno. Ostatni pociąg, jadący w kierunku jego miejsca zamieszkania odjechał godzinę temu. Następny jechał dopiero o 5 rano.

Weszliśmy do mojego domu. Powoli zamknęłam drzwi i ściągnęłam buty. On zrobił to samo. Zaczęłam iść w kierunku swojego pokoju. Mijając pokój mojej mamy wciąż powtarzałam mu, aby był cicho. Weszliśmy po schodach na piętro. Minęliśmy obładowaną ubraniami garderobę, mały aneks kuchenny i pokój, który w teorii miał pełnić funkcję jadalni. Ale nie pełnił jej. Już od 5 lat.

Mój pokój nie był duży. Na niecałych 8m2 mieściło się łóżko, biurko, dwa białe krzesła, szafa i niewielka komoda. Ale było w nim coś co jednak, mimo wszystko mi się podobało- dwa duże, dachowe okna. To właśnie przez nie widać było dzisiaj przepiękne, rozgwieżdżone niebo. 

Nie zdejmując niczego z siebie (nawet kurtek), wgramoliliśmy się do mojego małego łóżka i przytuleni do siebie podziwialiśmy fiolet i granat nieboskłonu.

Nastała cisza. Nie mówiliśmy nic. Nie musieliśmy. Rozumieliśmy się bez słów. Czas wtedy jakby stanął w miejscu. Byliśmy tylko my. Żadnych rodziców, rodzeństwa, fałszywych przyjaciół. Tylko my. We dwoje. Było wspaniale. Leżeliśmy tak dopóki słońce nie zaczęło wschodzić, a on, nie powiedział, że musi już iść, bo inaczej nie zdąży na pociąg...

12 z 2018Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz