1

115 10 2
                                    

Anastazja otworzyła oczy i zamrugała szybko, przeganiając resztki snu. Szeroki uśmiech od razu zagościł na jej twarzy. Uwielbiała poranki i każdy dzień witała radośnie gotowa na nowe przygody.

Odrzuciła na bok puchatą pierzynę, którą okryty został Fryderyk leżący w nogach łóżka. Zaalarmowany nagłą zmianą, poderwał się raptownie i runął na zimną posadzkę, z którą stykały się stopy królewny. Pies jednak nie przejął się tym wcale i podszedł do swojej pani, radośnie merdając ogonem. Anastazja z uśmiechem podrapała go za uchem.

— Nie uwierzysz, Fryderyku, jaki miałam dziwny sen – odezwała się. Często mówiła do niego, a wtedy jego bystre oczka śledziły ją uważnie. – Śniło mi się, że odwiedził nas książę Albert i chce mnie za swoją żonę. Jakie to niedorzeczne rzeczy tlą się w ludzkich umysłach.

Pies zaszczekał donośnie, jakby odpowiadając jej. Anastazja podeszła do okna i rozsunęła masywne zasłony, a komnata od razu zalana została ciepłymi promieniami słońca. Patrzyła błyszczącymi oczami na ogromny ogród, na kwiaty, które uwielbiała wąchać, na drzewo, na które się wspinała lub odpoczywała w jego cieniu. Patrząc właśnie na tę roślinę, uśmiech zszedł jej z twarzy, a cienkie brwi zmarszczyły się.

— Co on tu, do diabła, robi? – zapytała samą siebie, widząc księcia Alberta wylegującego się pod jej drzewem.

Niewiele się zastanawiając, zrzuciła koszulę nocną i zastąpiła ją prostą, brązową suknią, w której często jeździła konno. Na stopy wsunęła tego samego koloru trzewiki z wstążkami, które zawiązała wokół kostek. Włosy przeczesała palcami i zaplotła je w warkocz, już idąc korytarzem. Echem roznosiły się jej kroki i tupanie czterech łapek.

Zeszła schodami niżej i zakradła się do drzwi kuchni. Chciała się prześlizgnąć przez nią niezauważona, ale ze sporym labradorem u boku było to wręcz niemożliwe. Chwyciła jedynie jabłko i wypadła stamtąd niczym strzała, gdy pies zabrał spory kawałek mięsa, wszczynając tym samym wrzawę u kucharek.

— To była pieczeń dla króla! Kto tutaj wpuścił tego psa?!

Wyszli drzwiami, przez które dostarczano jedzenie. Było to o wiele prostsze i wygodniejsze niż noszenie całych skrzynek przez pałacowe korytarze.

Anastazja podrzuciła kilka razy jabłko, którego czerwona skórka ładnie lśniła na słońcu, zanim się w nie wgryzła. Przeważnie nie jadała śniadań, tylko podkradała jakieś owoce z kuchni, jak dziś.

Musiała obejść prawie cały zamek, żeby znaleźć się w ogrodzie, dlatego zdążyła zjeść jabłko, którego ogryzek wylądował w krzewach. Widząc Alberta, przybrała na twarz wyraz chłodnej uprzejmości i z dumnie uniesioną głową podeszła do niego.

— Książę – odezwała się i dygnęła lekko, co nakazywała etykieta. Ten poderwał się z ziemi, choć wcale nie musiał i skłonił się, całując jej drobną dłoń. Zapewne zależało mu, by dobrze wypaść przed swoją przyszłą żoną. Chciał, by widziała go w dobrym świetle. Królewna jednak miała inne zamiary i właśnie zaczęła wprowadzać w życie swój plan.

— Anastazjo.

Fryderyk zainteresował się osobą księcia i zaczął go obwąchiwać. Korzystając z okazji, Anastazja otaksowała mężczyznę wzrokiem. Ubrany był w białą, bawełnianą koszulę z bufiastymi rękawami. Na nogach miał brązowe, przylegające do zgrabnych nóg spodnie, których nogawki włożone były w te same wypastowane buty. Włosy zaczesane były w górę, a policzki zarumieniły się od ciepła.

— Piękny pies. Czy mogę...? – zapytał, wystawiając rękę w kierunku Fryderyka.

— Jeśli tylko księciu pozwoli.

PrzekoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz