7

58 5 0
                                    

Anastazja kręciła się na łóżku, które teraz wcale nie wydawało się tak wygodne, jak jeszcze poprzedniej nocy. Nie mogła znaleźć odpowiedniej pozycji, co drażniło nie tylko ją, ale też Fryderyka, który warknął na nią gniewnie i ułożył się w nogach łóżka, jak najdalej od niej. Dziewczyna westchnęła rozdrażniona, bo nagle poczuła, że jej gorąco. Skopała pierzynę, która opadła na psa, jemu jednak to nie przeszkadzało. Stanęła bosymi stopami na chłodną posadzkę, co w pewien sposób przyniosło jej ukojenie. Postanowiła, że skoro sen nie chce teraz przyjść, przejdzie się po zamku. Czasem tak robiła, ale tylko wtedy, gdy była niespokojna. Tak właśnie się teraz czuła.

Zapaliła świecę i chwyciwszy świecznik w dłoń, wyszła z komnaty. Szła w zasadzie bez żadnego celu, ale wcale go nie potrzebowała. Pozwoliła swoim nogom się nieść, podczas gdy ona błądziła gdzieś myślami. Czuła się trochę obco, kiedy jedynym dźwiękiem w zimnym i ciemnym korytarzu były jej kroki i nie wtórowało im tupanie czterech małych łapek, a w dłoni ściskała tylko świecznik, który w zasadzie mógłby być tak samo zabójczą bronią, jak szpada, jeśli odpowiednio go użyje.

Nie zdążyła jednak rozrysować w swojej głowie planu walki, bo rozproszył ją jakiś dźwięk. Zmrużyła oczy i wystawiła rękę bardziej do przodu, by móc się przyjrzeć postaci, której kontury zauważyła. Nim postanowiła zrobić krok w jej stronę, tajemnicza osoba wyprzedziła ją i teraz mogła zobaczyć uśmiech pokazujący równe, białe zęby.

— Co tu robisz o tak późnej porze, Albercie? – zapytała Anastazja.

— Mógłbym cię zapytać o to samo.

— Mógłbyś, jednak ja to zrobiłam pierwsza.

Stali naprzeciw siebie, oboje z włosami w nieładzie i w piżamach, jednak na stopach Alberta znajdowały się buty do kostki. Nie wiedzieć czemu, na ustach tej dwójki rozciągły się głupie uśmiechy.

 Wydaje mi się, że oboje zjawiliśmy się tu w wiadomym celu – odezwał się wreszcie książę.

Tak, ich niespokojne duchy przyprowadziły ich tutaj, jakby wiedziały, że powinni się znaleźć właśnie w tym miejscu. Tak właśnie sądził Albert.

Anastazja za to spojrzała na niego, nie rozumiejąc intencji. Zerknęła w bok, tam gdzie głową skinął mężczyzna i okazało się, że krok od nich znajdowała się sala balowa.

 Mogę prosić do tańca?

Królewna patrzyła sceptycznie na Alberta, bo nie była pewna czy ten mówił poważnie, ale widząc jego uśmiech, sama się uśmiechnęła i weszła do środka, kiedy książę otworzył jej drzwi.

Odstawiła na bok świecznik, jednak w środku wciąż panowała ciemność. Albert poprowadził dziewczynę na środek i ukłonił się jej, jak na dżentelmena przystało, a ta dygnęła nieznacznie. Czuła, że jej ciało owiewał chłód. Albert spojrzał w dół na jej bose stopy i uśmiechnął się półgębkiem.

 Nie jest ci zimno?

 Może trochę – mruknęła i w jednej chwili znalazła się wyżej, stojąc na butach mężczyzny i będąc otuloną przez jego silne ramiona. Poczuła ogarniające ją ciepło.

Kołysali się powoli w rytm walca, którego melodię nucił cichutko Albert, przez co Anastazja czuła wibracje jego klatki piersiowej, która była tuż przy jej. Zachichotała na to doznanie.

 Czyżbyś śmiała się ze mnie, Anastazjo? Czym cię tak rozśmieszyłem? – zapytał, gdy tamta pokiwała głową.

Wzruszyła ramionami i spojrzała na niego w górę, posyłając mu uśmiech.

PrzekoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz