10

46 4 2
                                    

— Cóż to jest, Albercie?

— Twój dzisiejszy strój.

— I czemu ma służyć?

Albert zapiął ciasno popręg pod brzuchem Aresa i spojrzał na Anastazję z ciemnym płaszczem z kapturem w dłoniach. Uśmiechnął się na widok jej zmarszczki na czole i zaciśniętych ust, na które zapewne już cisnęły się kolejne pytania. Wziął materiał z jej rąk i zarzucił jej na ramiona. Zaraz wziął drugi taki sam dla siebie.

— Dziś, moja droga Anastazjo, wybierzemy się na targ – powiedział Albert.

Oczy Anastazji powiększyły swoje rozmiary co najmniej dwukrotnie. Usta uchyliły się lekko, a na policzki wstąpił lekko widoczny rumieniec podekscytowania.

— Czy moja matka wie o naszej wyprawie? Nie lubi, kiedy tak oddalam się od zamku.

— Twoja matka o wszystkim wie i popiera mój pomysł – odparł Albert. Pozwolił królewnie wyprowadzić Aresa z boksu, a sam wziął siwego ogiera. – Wierzy, że jesteś bezpieczna u mego boku. Mam nadzieję, że podzielasz jej zdanie.

Albert nie mógł dostrzec zagryzionej wargi dziewczyny i rumieńca na twarzy, kiedy w jej głowie ponownie pojawiła się dziwna dla niej myśl o zostaniu żoną tego mężczyzny. Zaraz odpędziła ją od siebie jak natrętnego owada, nie chcąc się nawet z nią zaznajamiać.

Dosiedli koni.

— Gotowa?

Anastazja skinęła głową i popędziła Aresa. Jechali ramię w ramię, Albert z szerokim uśmiechem na ustach, a Anastazja ze wzrastającym w niej podekscytowaniem. Rozglądała się wokół, chcąc zapamiętać wszystko, co było poza murami zamku – żwir pod kopytami koni, trawa, drzewa, motyle siadające na polnych kwiatach. To nie tak, że Anastazja  przez te szesnaście lat była zamknięta w murach. Raz, gdy zapytała ojca czy wybiorą się na przejażdżkę, ten zawołał służących, którzy przygotowali im karocę. (Musicie wiedzieć, że widoki zza tych małych okienek wcale nie są powalające).

Kiedy w końcu znaleźli się w miejscu  targowiska, zsiedli z koni. Nim Anastazja zdołała się zorientować, wodze zniknęły z jej dłoni.

— Albercie, co...

— Spokojnie, znam go. Są w dobrych rękach – odparł Albert, zostawiając konie z młodym chłopakiem. – Włóż kaptur, Anastazjo. I chwyć moją dłoń. Nie chcę, być się zgubiła.

Anastazja zrobiła jak prosił. Podała mu dłoń, a książę zamknął ją w swojej dużej i ciepłej. Królewna nigdy nie przyznałaby na głos, że było to całkiem przyjemne uczucie.

Kluczyli między straganami, Anastazja rozglądała się i przysłuchiwała rozmowom i gwarowi, a Albert ani na chwilę nie puszczał jej dłoni.

— Co księcia tu sprowadza?

Anastazja spojrzała to na Alberta kryjącego się za kapturem, to na pulchną kobietę, która uśmiechała się na jego widok.

— Witaj, Margaret. Ale skąd wiesz, że to ja? – odparł książę, zdejmując kaptur.

— Tylko książę potrafi się tu kręcić odziany w płaszcze. I miło księcia widzieć, szczególnie w towarzystwie tej ślicznej damy – powiedziała Margaret, zerkając w kierunku ich splecionych dłoni.

Anastazja poczuła, że Albert ścisnął jej palce.

— Właściwie pojawiliście się w samą porę. Proszę, świeżutkie – odezwała się zaraz Margaret, wyciągając koszyk po brzegi wypełniony truskawkami.

PrzekoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz