2

112 9 1
                                    

Anastazja wstała skoro świt. Z wielkim uśmiechem na twarzy nałożyła jedną z jej lekkich sukienek w kolorze brudnej pomarańczy, a do niej złote trzewiki z trochę już zdartymi podeszwami. Rozczesała długie włosy i związała je w warkocz, pozwalając luźnym kosmykom okalać jej szczupłą twarz. Wymknęła się z komnaty, choć przecież i tak nikt nie zwróciłby jej uwagi. Szła szybko korytarzami, a jedynym dźwiękiem odbijającym się od ścian były jej kroki i dreptanie Fryderyka. Pokonała schody na górę i doszła do końca korytarza. Tam zatrzymała się przed drzwiami. Zapukała w nie mocno i czekała. Podrapała za uchem labradora, który siedział obok niej, merdając radośnie ogonem i zaplotła ręce z tyłu. Kiedy już chciała ponownie unieść dłoń, drewniana powłoka otworzyła się, a w niej zobaczyła zaspanego mężczyznę. Ubrany był w bawełnianą koszulę, a do tego spodenki, okrywające umięśnione uda. Roztrzepane włosy opadły na czoło, a powieki trzepotały, próbując odgonić resztki snu.

— Anastazja? – odezwał się zdziwiony. Jego głos był zachrypnięty.

— Dzień dobry, książę – przywitała się uprzejmie, jednak nie dygnęła; nie zamierzała się przed nim uniżać. – Czy znajoma jest ci szermierka?

— Co? – spytał mało elokwentnie, jednak można było mu to wybaczyć ze względu na wczesną porę. Anastazja uśmiechnęła się pod nosem.

— Zgaduję, że jesteś obyty ze szpadą, książę. Chciałabym jednak to sprawdzić.

— Teraz?

— Dlaczego nie? Rześkie powietrze sprzyja w walce. Będę czekać w ogrodzie – poinformowała i odeszła, zostawiając skonsternowanego Alberta. Patrzył na oddalającą się dziewczynę, jednak zaraz zniknął w komnatach z zamiarem odświeżenia się.

Anastazja, jak to zazwyczaj robi, przeszła przez pustą o tej porze kuchnię i zabrała jabłko. Jedząc je, doszła powolnym krokiem do ogrodu, w którym dzień bez przebywania był dniem straconym. Królewna bardzo nie lubiła tracić czasu na nic. Wyrzuciła ogryzek na bok. Aż dziwne, że po takim czasie nie uzbierała się tam ładna kupka, ale służba dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków.

W ogrodzie czekał już służący, który trzymał dwa miecze. Ukłonił się, widząc zmierzającą w jego stronę księżniczkę.

— Pani.

— Witaj, Samuelu – powiedziała. Uśmiechnęła się do niego promiennie, a ten speszony spuścił wzrok na trawę. Był niewiele starszy od niej. Nikt nie ukrywał, że księżniczka była dziewczyną bardzo urodziwą i niejeden młodzieniec by się do niej zalecał.

Anastazja ułożyła warkocz na swoim lewym ramieniu. Wystawiła twarz do słońca, ciesząc się jego promieniami. Nieważne, ile czasu spędziłaby na zewnątrz, a zazwyczaj kręciła się wokół zamku przez pół dnia, jej skóra wciąż miała blady odcień. Jednak jej to nie przeszkadzało nawet w najmniejszym stopniu. Lubiła swoje piegi na nosie i policzkach.

— Anastazjo.

W jej stronę zmierzał Albert. Ubrany w gładko wyprasowaną koszulę włożoną w czarne spodnie, a do tego buty sięgające za kostkę prezentował się dobrze, normalnie jak na niego. Przechwycił miecz od służącego i zważył go w dłoni.

— To z tym pachołkiem mam walczyć? – spytał, mierząc go wzrokiem.

— Nie. Masz walczyć ze mną – odparła Anastazja, ujmując rękojeść szpady. Skinęła na Samuela, dając mu znak, że może się oddalić.

— Z całym szacunkiem, ale nie walczę z damami. Szczególnie z tak pięknymi i młodymi.

Anastazja uniosła brwi.

PrzekoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz