12

40 4 1
                                    

— Anastazjo, zaczekaj!

Albert chciał pójść za nią, ale Fryderyk zagrodził mu drogę, szczekając głośno i przeskakując z boku na bok za każdym razem, gdy chciał go ominąć.

— Zostaw, Fryderyku. Nie warto – powiedziała Anastazja, nawet się nie odwracając. Pies warknął ostatni raz i posłusznie poszedł za swoją panią.

Albert został sam na pustym korytarzu. Domyślił się, że królewna dowiedziała się o jego pewnego rodzaju umowie z królem, nie wiedział jednak skąd. Wszystko było między nim a parą królewską. Nie to było jednak teraz ważne. Ważne było to, że wiedziała i najwyraźniej nie była zadowolona. Miał ochotę wyrwać sobie włosy z głowy. Był pewien, że jeśli Anastazja się uprze, będzie go unikać do końca jego pobytu na dworze, a do tego nie mógł dopuścić. Musiał z nią porozmawiać jak najszybciej.

Z drugiej strony nie był pewien czy nie powinien dać jej trochę czasu na ochłonięcie. Szczerze, nie chciał być zaatakowany przez Fryderyka lub przez trzewik królewny.

— Cholera, co robić – zastanawiał się, chodząc w kółko po korytarzu.

Albert trochę zgłupiał. Nie wiedział jak w tej sytuacji podejść do Anastazji. Na początku chciał zachować się jak dorosły, trochę jak ojciec, który prosi swoją córkę o przemyślenie swojego zachowania i o rozmowę, kiedy ta będzie gotowa. Ale po pierwsze, Anastazja była jego wybranką, a nie córką, a po drugie, nie uznawała żadnych autorytetów.

— Potraktuję ją jak dorosłą, jak równą sobie – powiedział. – W końcu chcę ją na moją królową.

Nie miał pojęcia czy Anastazja będzie chciała na niego spojrzeć, a co dopiero z nim porozmawiać, ale nie miał lepszego pomysłu. Pewnym siebie krokiem poszedł do jej komnat.

Tam Anastazja chodziła w kółko po pokoju – dokładnie jak tej nocy, gdy nie mogła spać i podjęła decyzję o zamążpójściu. Prychnęła na tą myśl.

— Doprawdy, Fryderyku. Co mi w ogóle przyszło do głowy?

Fryderyk spojrzał na nią bystrymi oczami i zamachał ogonem. Nagle zerwał się na równe nogi i podbiegł do drzwi, gdy ktoś do nich zapukał.

— Wejdź, Marto – powiedziała Anastazja, będąc pewną, że to właśnie piastunka do niej przyszła. Wyraz jej twarzy nie wyrażał nic, kiedy ponownie się odezwała. – Nie jesteś Martą.

Albert zamknął za sobą drzwi, nie zważając na ujadającego psa.

— Przyszedłem porozmawiać. Byłabyś łaskawa?

— Skąd pomysł, że ja chcę z tobą rozmawiać, książę?

— Stąd, że oboje jesteśmy dorośli i to jest to, co powinniśmy teraz zrobić.

Anastazja zacisnęła usta w wąską linię. Zawołała Fryderyka, który posłusznie usiadł obok jej nóg, powarkując co chwilę pod nosem.

Albert wszedł w głąb pokoju.

— Spędziliśmy miły poranek, a potem powiedziałaś, że twoim życzeniem jest, abym opuścił twój dwór. Dlaczego?

Anastazja wywróciła oczami.

— Książę dobrze wie dlaczego.

— Książę chce to usłyszeć od królewny.

Anastazja nie mogła sobie wybaczyć, że nawet teraz, gdy była zła na mężczyznę, serce zabiło jej szybciej na widok jego uśmiechu.

— Dobrze więc. – Anastazja zadarła brodę do góry. – Wiem o twoim układzie z moim ojcem. Okłamałeś mnie, Albercie.

— W jakiej kwestii?

— Małżeństwa. Powiedziałeś, że zrezygnujemy z tego pomysłu.

Albert skinął głową.

— Masz rację, Anastazjo. Okłamałem cię i masz prawo czuć się urażona, ale to był jedyny sposób, by się z tobą zaprzyjaźnić, ponieważ naprawdę tego pragnąłem. Jesteś niezwykle mądra, dobra i dumna. Walczysz o swoje i naprawdę cię za to podziwiam.

Anastazja patrzyła na przystojną, pełną napięcia twarz księcia. Nie wiedziała już, o czym tak właściwie rozmawiali.

— Albercie, dlaczego mi to mówisz?

— Anastazjo, jesteś naprawdę mądra – Chwycił jej dłonie – dlatego jestem pewien, że zrozumiałaś, lecz twoja duma nie pozwala ci tego dostrzec. Jeździłem z tobą konno, uprawiałem szermierkę, gdy miałaś ochotę i rozmawiałem o polityce. Przez cały ten czas chciałem ci pokazać, że razem z zamążpójściem twoje życie się nie zmieni. Korona nie sprawi, że będziesz musiała porzucić Aresa, szermierkę czy chodzenie bez trzewików.

— Albercie, proszę, przestań...

— Nie, Anastazjo. Pozwól mi. Przepraszam. Skrzywdzenie cię jest ostatnią rzeczą, którą chciałbym zrobić. Dlatego jestem gotów ponieść konsekwencję.

Anastazja zabrała dłonie.

— Czego ode mnie oczekujesz, Albercie? Że powiem, że chcę za ciebie wyjść, jak to pragnęłam zrobić tego ranka? Że jestem rada, gdy jestem z tobą? Że czuję te wszystkie rzeczy, których wcześniej nie czułam? Nie możesz robić czegoś takiego, Albercie!

Albert patrzył z uśmiechem na rumiane policzki królewny. To był pierwszy raz, gdy ta przy nim nie panowała nad słowami wychodzącymi z jej ust oraz pierwszy raz, kiedy przyznała, że go lubi.

Podszedł bliżej królewny.

— Anastazjo, te "rzeczy", o których mówisz zapewne zowią się "zakochaniem". A skoro już wyznajemy sobie rożne "rzeczy", pragnę ci o czymś powiedzieć. – Delikatnie złapał jej podbródek i uniósł głowę, by widzieć jej oczy. – Jeśli nie ożenię się z tobą, nie ożenię się z żadną.

— Dlaczego?

— Ponieważ żadna inna królewna nie będzie tak mądra, tak dumna, tak śmiała i przy żadnej innej nie będę czuł "tych wszystkich rzeczy".

Anastazja patrzyła w niebieskie oczy Alberta, jakby szukając czegoś. Może potwierdzenia prawdziwości jego słów? Nie była pewna, ale za to wiedziała, że ten mógł z niej teraz czytać jak z otwartej księgi.

Myśli szybko przebiegały przez jej głowę, kiedy postanowiła.

— Albercie, muszę ci coś powiedzieć. – Cień niepewności pojawił się na twarzy Alberta, zaraz jednak zastąpiony przez szeroki uśmiech. – Pragnę zostać twoją królową.

— Warto było czekać na to wyznanie, moja królowo.

Duma Anastazji ani trochę nie ucierpiała, gdy znalazła się w objęciach przyszłego króla, a ich usta połączyły się w pierwszym pocałunku pieczętującym obietnicę.


*******

Drama dość krótka, bo Albert ma mało czasu, a i Anastazja nie musi się dużo zastanawiać. ;)

PrzekoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz